Bohater nie zdążył jednak przeczytać więcej niż kilka stron, bo ciepły głos Anny Dymnej oznajmił, że autobus dotarł na miejsce. Bohater wysiadł. Zorientowawszy się, że to nowe osiedle i nie może połaś się w labiryncie domów, jeszcze raz sięgnął po smartfona. Włączył GPS i z jego pomocą łatwo trafi do celu.
Science Fiction, prawda?
Czytam właśnie Stan wstrzymania Strossa, który jest właśnie czymś takim. Nie wiem, jak książka się skończy, może dobrze, a może rozczarowująco, ale nie o to chodzi. Znalazłem przykład SF tak bliskiego zasięgu, że prawie przestającego być fantastyką. Ale leżącego na odpowiedniej półce w księgarni. "Szczęścia" takiego nie miały powieści Michaela Crichtona, które przecież były klasyczną esefową "opowieścią o wynalazku", tylko opisaną w formie korporacyjnego dreszczowca.
Cały czas myślę o tym wymyślonym na początku wpisu opowiadanku. Jak by je wtedy odebrali czytelnicy? Obwołali klasyką polskiego cyberpunku, czy wysłali listy do redakcji z protestami, że tekst nie staje się fantastyczny, przez wyposażenie bohatera w nieco szybszy komputer niż Atari i nieco mniejszą komórkę niż cegłówka od Centertela? Nie wymyśliłem, co zdarzy się po wyjściu z autobusu, ale na pewno nie byłoby podróży w czasie czy klonowania (mam nadzieję, że u Strossa też takich historii nie będzie). . Nikt by też nie odkrył w kulminacyjnej scenie, że serwery Google'a działają na technologiach pozyskanych z zestrzelonego UFO.
Czymś takim właśnie jest Stan wstrzymania – nie mam tylko perspektywy roku 2018 na dowód. Pomimo tego i tak czuję, że tak będzie, a właściwie już jest, tylko mniej i wolniej. Okulary od Google (znowu ta firma...) już są, w sieciowe erpegi grają miliony, tysiące próbują w nich cheatować. Pierwsze z drugim i trzecim łączą się harmonijnie i jeśli damy im dojrzeć przez kilka lat wyjdzie nam powieść Strossa.
Więc czym ona jest: bliskozasięgowym SF, współczesnym kryminałem skupionym na nowoczesnej technice, przez co przypominającym SF, a może fabularyzowaną publicystyką? Bo – jeśli można tak delikatnie powiedzieć – nie czyta się Strossa dla języka i literackości. Niech każdy czytelnik osądzi samodzielnie. Przynajmniej wszystkie możliwe odpowiedzi są w jakimś stopniu satysfakcjonujące.
Jeszcze jedno na koniec. Wygrzebałem z szafy maszynę do pisania. Razem z nią w walizeczce był też plik pożółkłych kartek. Taśma barwiąca również od dawna nie była wymieniana, więc można takim zestawem popełnić zgrabne fałszerstwo. Mógłbym więc wymyślić dokończenie wspominanego na początku opowiadania, napisać je i wysłać redaktorowi Parowskiemu do NF. Dołączyłbym jeszcze taki oto liścik:
Szanowny Panie Redaktorze!Udałoby się, czy by się nie udało?
Napisałem to opowiadanie wiele lat temu, ale jak na złość jedyny maszynopis przepadł podczas przeprowadzki. Znalazłem go dopiero niedawno między płytami gramofonowymi. Od razu dopadły mnie wspomnienia oraz chęć dokończenia tego, co chciałem zrobić w 1990. Boję się trochę, że opowiadanie jest przestarzałe, jak na nasze czasy, lecz z drugiej strony tylu miłośników fantastyki mówi dzisiaj, że chcieliby poczytać czasami prozę w starym stylu...
"Miejski autobus nadjeżdża o czasie"
OdpowiedzUsuńTo już wykracza poza SF!