piątek, 14 września 2012

Największa

Odwiedziłem dziś Empik. Wiem, że nie wypada popierać Molocha, ale tak mi jeździ autobus, że każda wyprawa do Krakowa (tylko w języku Nowej Huty istnieje dyskretne rozróżnienie między "do Krakowa" a "na miasto") przebiega obok Empiku w Galerii Krakowskiej. Tak więc popełniłem aż dwa grzechy: Galerię i Empik.
Zacząłem od przeglądania stoisk z prasą. Wpierw przejrzałem pismo, którego od dawna nie czytam i do czytania którego nie zamierzam powracać. Znalazłem potwierdzenie telewizyjnego newsa półrocza, czyli że ludzie od Czasu honoru będą robić dla HBO serial o Jagiellonach. Moja obrażająca braci-racjonalistów wiara w polski serial znalazła kolejną przesłankę za. Następnie zwróciłem się w kierunku tołstych z żurnali. Ten z różowym mózgiem raczej kupię, więc od razu wziąłem się za Znak.
W najnowszym numerze magazynu przeczytać dokończenie dyskusji o kryzysie polskiej powieści. Oprócz "onych" udział biorą znajomi: Szostak. Cetnarowski, Dukaj, Twardoch, Brzezińska, Dunin-Wąsowicz. Tekst pointuje dopisek: w tym roki na dwadzieścia nominacji do Nike przypadają dwie powieści. Dwie.
Wstrząśnięty smutnym faktem powędrowałem ku regałom z prozą krajową. I ku wielkiemu zdziwieniu zobaczyłem najlepszą polską powieść XX wieku. Bez wahania wydałem skandalicznie wielką sumę i oto na biurku, obok laptopa leży teraz ona:


Niestety nie jestem oryginalny. Bodaj Szczepan Twardoch pierwszy nazwał Miasojedowa "największą powieścią". To w ogóle osobny dramat, to zgadzanie się z nim. Bo jeżeli moje nigdy przez mnie nie napisane powieści SF jedną po drugiej pisze Dukaj (bardzo dobrze pisze), tak w różnych przemyśleniach czuję pokrewieństwo z Twardochem. Czasem to zgadzanie się prowadzi do jednostronnej kłótni, ale to temat na inny tekst. Który kiedyś wrzucę, bo szkic już od dobrego roku "się myśli". Wróćmy jednak do Mackiewicza.
Po raz pierwszy przesłuchałem tę powieść w radiowej interpretacji Mariusza Benoit (co też polecam wszystkim czytelnikom, bo nie dość że Benoit świetnie wczuł się w czytaną treść, to ta atrakcja jest za darmo). Wtedy zachwycała. Na papierze dalej zachwyca – przekartkowałem w poszukiwaniu fragmentów, które wtedy wstrząsnęły i wrażenie powróciło. Jest wybitnie.

Józef Mackiewicz to nieszczęśliwy pisarz. Za życia stracił swoją małą ojczyznę, z której musiał uciekać wiosną 1945. Klepał biedę w Monachium, z taką samą zaciętością gnoiła go komuna i Radio Wolna Europa, ciążył na nim fałszywy zarzut kolaboracji, zabrakło mu czterech lat do dożycia wolności. Po śmierci zaś jeszcze gorzej, wpadł w getto tak małe i zamknięte, że moje kochane getto fantastyczne wydaje się nieogarnioną przestrzenią swobody i wolnej myśli.
O czym jest Sprawa pułkownika Miasojedowa? To fabularyzacja autentycznych wydarzeń. Sergiusz Miasojedow, pułkownik carskiej żandarmerii został w 1915 skazany w ukartowanym procesie o szpiegostwo i rozstrzelany. Jego żonę karnie przesiedlono pod Ałtaj.
Najpowszechniejszą praktyką jest odczytywanie Mackiewicza przez pryzmat polityki. A dokładniej: antykomunizmu, bo był antykomunistą totalnym, nieprzejednanym, autorem zdania "z komunistami nie można rozmawiać, ich trzeba zabijać". Ostro, zwłaszcza z perspektywy kraju, gdzie większość z 3 milionów członków PZPR zapisało się do partii w celu zdobycia posady majstra albo talonu na małego fiata. Kraju, w którym Kościół był w latach 1944-89 niezłomny, ale nie odważył się ogłosić decyzji Watykanu z 1949 o ekskomunice z automatu dla wszystkich komunistów. W takiej sytuacji z Mackiewicza łatwo zrobić ekstremistę. Siedzi dziadek w Monachium i gada bzdury. Życia nie zna!
W Miasojedowie komunizmu i komunistów jest wyjątkowo mało. To nie Droga donikąd (pokazująca sowietyzm z bliska), ani Kontra (opowiadająca o przegranej walce z nim). W kategoriach powieści politycznej Sprawa pułkownika Miasojedowa opowiada o podłości, z której wkrótce zrodzi się zło. Po części jest też próbą zrozumienia przez rusofila dlaczego państwo i naród, które kocha, wyczyniły tyle złego.
Liberałowie nie bronią Miasojedowa, bo jest funkcjonariuszem znienawidzonej żandarmerii, a liberalizm ma przecież jakieś granice. Nacjonaliści z czarnej sotni może by i pomogli, ale nie zapomną mu interesów z Żydami. Policja potrafi już tylko organizować prowokacje. Sztab przegrywa wojnę na własne życzenie. Wielki książę gra przeciwko ministrowi i na odwrót. Komunizm będzie karą, która spadnie na wszystkich.
A to wszystko jest zarazem wspaniałą, epicką powieścią, z galerią bohaterów, akcją pociągniętą na półwiecze, od rogatek Wilna, po bombardowane Drezno. Połączeniem chłodnego realizmu z symbolizmem. Zaskakującą zmianą perspektywy z męskiej na kobiecą (Klara, wdowa po Miasojedowie staje się dziedziczką fatum). Wreszcie przepiękną prozą:

Pocisk runął w to właśnie miejsce i zasłonił je w strasznym huku, wulkanem torfu i kłakami darni! Zabił trzysta komarów, dwie myszy polne, dwie glisty, tuzin czarnych żuczków, Michała Łukaszewicza, szeregowca 105-go Orenburskiego pułku piechoty, oraz sikorkę czarnogłówkę, którą strącił wybuchem z gałązki pobliskiej brzózki. Łukaszewiczowi odłamek nie strzaskał nawet czaszki, ledwo wyłamał nasadę nosa, wbił się przez lewe oko wprost w mózg i ostrymi kantami rozpalonego żelaza rozszarpał wszystko, co było wewnątrz głowy. Padając w trawę, ostatnim skurczem palców rozdusił żywą jeszcze biedronkę. Zginęli wszyscy. - Niech im ziemia lekką będzie! - I odlatywał już Anioł Stróż, zwolniony ze swego ziemskiego obowiązku... Gdyby jednak w ostatniej jeszcze chwili zdążył go Łukaszewicz przetrzymać za za koniec szaty i krzyknąć: "Stój! Ale ja, powiedz, o Aniele Boży, cóż mam wspólnego z garścią owadów i jednym ptaszkiem?!", usłyszałby zapewne w odpowiedzi: "Prawie wszystko. Stworzeni zostaliście przez jednego Boga"...
W rachunku ogólnym to tylko liczba skróconych dni. To tylko kwestia czasu.

Czytać, to, czytać, i jeszcze raz czytać.

5 komentarzy:

  1. Uprzejmie informuję, że najlepsza polska powieść XX wieku to "Zasypie wszystko, zawieje..." Odojewskiego. (Istnieją również osobniki, które utrzymują, że ta najlepsza to "Kontra" albo "Raz w roku w Skiroławkach" - ale my się z nimi nie bawimy.)
    Jednak skoro "Sprawa..." jest aż taka, to oczywiście kupię, kiedy tylko pensja nadciągnie.

    pozdrawiam
    allegra walker

    OdpowiedzUsuń
  2. Stoi na półce ten nieszczęsny Miasojedow i czeka, a ja jednocześnie chcę i nie chcę go przeczytać. Ilekroć mam się zabrać do lektury, przypomina mi się, że przecież to ostatnia powieść Mackiewicza, jaka mi została na rozkładzie. I co potem? Publicystyka tylko... Ale pokusa powoli staje się zbyt silna, zwłaszcza po takich wpisach jak ten powyżej. Rany boskie, wychodzi że "Sprawa.." jest jeszcze lepsza niż "Lewa wolna" czy "Kontra", sam nie wiem jak to zniosę.

    OdpowiedzUsuń
  3. "ale odważył się ogłosić decyzji Watykanu z 1949" - chyba zabrakło "nie"?

    OdpowiedzUsuń
  4. @Ziuta- strasznie mi się podoba Twoja recenzja. I dzięki za wizytę:).

    Allegra Walker,
    chyba też bym była za Odojewskim. Zresztą ciekawa sprawa, ale Mackiewicz jest na przeciwnym biegunie jesli idzie o opisywanie życia wewnętrznego bohaterów.

    Berbelek,
    publicystyka podoba mi się chyba jeszcze bardziej, przynajmniej w niewielkich ilościach, w większych pewnie tematy się powtarzają.

    OdpowiedzUsuń
  5. mam tę książkę na audiobooku - można by ją wysłać tym wszystkim posłom, którzy mówią "pomagać uchodźcom na miejscu"...ciekawe jaka byłaby ich reakcja?

    OdpowiedzUsuń