poniedziałek, 19 grudnia 2011

Trailer

Oglądam ostatnio trailer Downton Abbey. Aż boję się sięgnąć po oryginał. Tyle razy człowiek był zauroczony tym, co mu obiecywała zapowiedź, a okazywało się czymś zupełnie innym. A w przypadku Downton Abbey obiecuje produkcję bardzo bliską – nastrojem, fabułą, estetyką – moim obecnym gustom. Aż pomyślałem, że ulubione trailery mogą służyć za wizytówki. Są krótkie, przekazują konkretną myśl czy nastrój, więc można obejrzeć 20 i wiedzieć jako-tako z jakim człowiekiem ma się do czynienia. Taki trochę utopijny pomysł. Wszyscy wrzucą wiązankę Tarantino i tyle z poznawania głębin dusz człowieczych.
Zaraz potem przypomniałem sobie inną rzecz. Straszne pytanie, które już słyszałem od paru osób: czy jest jakiś fajny nowy serial tej jesieni? Jeszcze straszniejsza jest odpowiedź, że nie.
Agrafek nawet powiedział (nie tylko on zresztą), że lata 2000-2010 były złotą dekadą seriali. Przy czym powiedział takim tonem, jakby pewna epoka przeszła już do historii. I to chyba prawda. Miniona dekada rozpieściła nas. Serial został ostatecznie uznany za sztukę wysoką, realizacyjnie doścignął kino. Obraz drugiej wojny przez długie lata będzie tożsamy z tym, co widzieliśmy w Kompanii braci. Podobnie zadziałał Rzym. House ożywił sztampowe do tej pory seriale medyczne (i zrodził całą rodzinę seriali, których bohaterami są klony House'a). Seria CSI przesunęła ciężar kryminałów z policjantów na technikę , zbliżając je do detektywistycznych praprzodków. Battlestar Galactica był SF dwudziestolecia,  a Lost przełamał granice na kilku frontach (najdroższy pilot; kilkudziesięciu głównych bohaterów; zburzenie jedności czasu i miejsca).
Pierwszym wyraźnym objawem kryzysu było nieprzebicie popularności Kompanii przez Pacyfik. To było rok temu. W tym ludzie grymasili na Grę o tron. Że za mały rozmach i teatr telewizji.  Bez przesady, są ludzie dla których każdy film bez przysłowiowych tysiąca słoni jest teatrem telewizji. Ale przypadek Gry o tron jest ważnym tropem. HBO zaliczyło kilka finansowych wtop i musiało anulować ambitne produkcje (przerwano Carnivale, Rzym obcięto do dwóch sezonów). "Oszczędność" Gry sugeruje... że stacja wreszcie dopasowała rozmach do swoich możliwości. Zwłaszcza, że na całość potrzebne będzie pewnie 10 serii.
Kryminały znów wpadły w sztampę, tylko tym razem policjantów w typie Toma Sellecka wyparli Housi z gadżetami. "Złota dekada" skończyła się, bo po okresie twórczego fermentu seriale wypracowały nowe środki wyrazu, z których będą korzystać. Awangarda przeszła w mainstream.
Lecz jest nadzieja, że rewolucja trwa nadal, tylko przeniosła się dalej. Do Wielkiej Brytanii. Po cytowanym trailerem do Downton Abbey jakiś Amerykanin pisał, że pół Stanów Zjednoczonych czeka na nowości zza Atlantyku.
Da się to łatwo wytłumaczyć. UK to jednak nieco inna kultura niż USA (a nawet UE), więc seriale brytyjskie są poniekąd egzotyczne (ja z tych samych powodów miałem fazę na rosyjskie kino) i tą egzotyką przyciągają ludzi. Do tego brytyjski sezon jest krótszy niż amerykański (przeważnie 4-6-8 odcinków). Mniej epizodów oznacza lepsze wyważenie fabuły oraz mniej lania wody. Do tego należy dodać atmosferę snobizmu, bo produkcje Brytyjczyków są promowane oddolnie. To, że ktoś ogląda w Polsce Misfits, Doctora, Sherlocka, Whitechapel (trzeci sezon w przyszłym roku) i inne jest wyłączną zasługą obrotnych fanów.
Jeszcze jedna mała rzecz: kierunek. Jeśli się utrzyma, to rewolucja za 5-10 lat dojdzie do nas. I na to trzeba liczyć.

5 komentarzy:

  1. Fakt - dobrych seriali jest coraz mniej, ale nie stawiałbym tak jednoznacznie zdania, że już nie będzie czego oglądać. Dla przykładu warto podać Boardwalk Empire - jeden z nielicznych seriali nawiązujących tematyką do mafii, gangsterstwa i Ameryki lat 20' ubiegłego wieku. Na dodatek jest całkiem nieźle zrealizowany i obecnie wyświetlany przez HBO.
    Ostatnio miałem niewiele czasu na tego typu rozrywkę, ale od znajomych wciąż słyszę o kolejnych serialach, które choć zazwyczaj są odwoływane po pierwszym sezonie (z racji idiotycznej polityki amerykańskich stacji telewizyjnych), to jednak są zazwyczaj całkiem wciągające i wcale nieschematyczne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, oczywiście, są dobre, nawet bardzo dobre. Ale Boardwalk Empire to taki "wysokobudżetowy standard HBO", wypracowany już parę lat temu. Duży budżet (zasada podobno jest taka, że sezon serialu musi mieć tyle funduszy co analogiczny film kinowy; no, powiedzmy, chodzi o rząd wielkości, nie konkretne sumy), "dorosła" fabuła, solidne rzemiosło aktorskie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha! Się nazywa optymistyczny wniosek!
    Jest jeszcze jedna ważna cecha angielskich seriali - one trzymają poziom od dawna, ich potęga pochodzi jeszcze z czasów sprzed rewolucji:). To kolejny powód, by wierzyć, że nie złapią zadyszki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale to smutne, bo oznacza, że rewolucja się nie przemieszcza na wschód :( Chyba, że brytyjskie seriale były dobre (sam mam do obejrzenia oryginalne Tinker, Tailor, Soldier, Spy), ale skorzystały na rewolucji i stały się jeszcze lepsze. Ale tak czy siak, na zadyszkę się nie zanosi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja w ogóle nie wiem, o czem ty Ziuta piszesz. Piekło i szatani na limitowany internet!

    OdpowiedzUsuń