wtorek, 20 września 2011

Śmiechy

Znowu o telewizji, bo na pisanie o książkach nie mam siły.
Od paru lat TVN adaptuje starsze amerykańskie sitcomy. Zrobili polską Nianię, Grace w opałach, teraz leci Wszyscy kochają Raymonda. Przeważnie wychodzą o klasę gorzej niż oryginał. Nasuwa się więc pytanie, czemu ta konwencja tak źle nam wychodzi.
Przyczyną jest to, że korzenie polskiej i amerykańskiej komedii są diametralnie różne. Właściwie wszyscy amerykańscy komicy zaczynali od stand upu, formy u nas nieznanej, a wywodzącej się z rewii. Pierwsi stand uperzy wchodzili podczas przerwy między numerami wokalno-tanecznymi i zabawiali publiczność. Potem stand up usamodzielnił się, wychował kolejne pokolenia komików, trafił do telewizji. Stworzył sitcom. Wystarczy spojrzeć na teksty: humor sitcomów polega głównie na ciętych ripostach. Pisanych, ale brzmiących jak stand upowe improwizacje.
U nas z kolei kabaret wywodzi się z teatrzyków studenckich. Zupełnie różny od stand upu, zbiorowy i stroniący od improwizacji, ale też wychował pokolenia i też wpłynął na kino oraz telewizję. Dlatego amerykańska komedia może i nas śmieszy, ale Polak ją naśladujący wygląda sztucznie. Odmienne tradycja.
Ale jest pewien punkt wspólny – Wielka Brytania. Brytyjczycy też wyszli z humoru studenckiego (Monty Pythoni wzięli się z Oksfordu i Cambridge), ale stworzyli formę bliską amerykańskiej. W związku z tym rodzi się pytanie, dlaczego kupujemy licencje z USA, a nie z kraju za miedzą, skoro już koniecznie musimy robić sitcomy.
Być może telewizjami rządzą ci mityczni ludzie, którzy nie rozumieją angielskiego poczucia humoru.

P.S. To już setny post. Dziś świętujemy.

13 komentarzy:

  1. Od lat programowo nie oglądam polskich seriali (zrobiłem wyjątek dla "Ekipy" Holland i Gliny) - ale parę razy miałem "przyjemność" zobaczyć TVN-owską wersję Niani... i przeżyłem załamkę:D
    Przy czym upierałbym się, że problem nie w licencjach i ich pochodzeniu, ale antytalentach i permanentnym korzystaniu z tych samych zgranych zasobów ludzkich, zarówno po stronie aktorskiej jak i reżysersko-produkcyjnej.

    OdpowiedzUsuń
  2. TVN (i inni) kupują wyłącznie przeboje, a przeboje produkuje - wiadomo - tylko Ameryka:P. Zdaje się, że nawet poczciwą Brzydulę TVN kupił dopiero, gdy odniosła sukces amerykańska wersja.

    Są jednak i wyjątki. "Na wspólnej" to format węgierski, a to dziwne coś z Muchą to wersja telenoweli argentyńskiej, chyba nie przerabianej w innych telewizjach. Tyle, że wersja argentyńska miała jakieś swoje "to coś" (mój brat był fanem i zmusił mnie do obejrzenia kilku odcinków, przez co sam prawie zostałem fanem:) ). Wersja TVN ma tylko skryte między wierszami błaganie o litość:P.

    Pomysł z angielskimi serialami to niezły trop i poniekąd prawidłowy. Tyle, że tamte seriale trzeba robić bezkompromisowo, a na to nikt chyba jeszcze u nas nie pójdzie. No i sezony po sześć, osiem odcinków (albo i po 3) też trzeba umieć robić. Nie, by nikt u nas tego nie umiał - "Mrok" był zrobiony podobnie i wyszedł bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. @agrafek: To coś z Muchą w wersji oryginalnej było z Natalią Oreiro. Nie dziwię się, że brat oglądał :-)

    Permanentne ogrywanie tych samych aktorów nie jest nowością. Leon Niemczyk w grał w całym RWPG i nikomu nie wadziło. Dopiero teraz zwybrednaliśmy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale wiesz, Niemczyk nie dość, że był klasą sam dla siebie, to jeszcze miał szczęście zagrać w paru naprawdę dobrych filmach parę naprawdę dobrych ról. Było więc na czym opierać sentyment do Niemczyka. Z "Starych twardzieli" serialowo udziela się chyba tylko Englert.

    Swoją drogą, skoro dawniej scenariusze filmowe pisali np. Różewicz i Konwicki, to i było w czym grać. Dzisiejsi literaci udzielali się przy Brzyduli, co jak słyszałem, wyszło na dobre jej dialogom. Czy pomagali jeszcze jakiemuś serialowi?

    OdpowiedzUsuń
  5. Była taki mocno prawicowy panel o filmie, podczas którego omawiali problem scenariuszy. "Filmowych" książek powstaje mało, pisarze nie potrafią pisać scenariuszy, reżyserowie wolą napisać samodzielnie i zgarnąć dwa honoraria na raz. Słyszałem, że Dukaj jest konsultantem literackim polskiej sekcji HBO. Bryll pisał dialogi do Złotopolskich.

    Jeszcze co do aktorów – potwornie ich szufladkujemy (my, polscy widzowie). Gajos tylko dzięki ciężkiej pracy przestał być kojarzony z Jankiem Kosem. Mikulski do końca życia będzie Klossem. Z młodszego pokolenia przekichane ma Adamczyk, któremu ciągle wypominają papieża. A to bardzo dobry aktor, sprawdzający się w różnorodnym repertuarze.

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę smutne, że panel dotyczący scenariuszy filmowych nie tylko jest "mocno prawicowy" (czy lewicowy, wszystko jedno) i że to dla nas właściwie oczywiste i naturalne.

    Kurcze, wygląda trochę tak, jakby w pewnym momencie nastąpił w Polsce jakiś kataklizm i wszyscy twórcy do tej pory zajmujący się filmem wyginęli. Musi ich zastępować nowe pokolenie, które (jak twórcy "Czasu Honoru") wszystkiego musi się uczyć od nowa. Jeden Wajda udaje, że nie wie, iż wyginął i dalej kręci filmy. A nie, przepraszam, jeszcze Jerzy "Mogę To Zrobić" Hoffman. Szacunek dla nich obu.

    Przeginam, oczywiście, ale przecież nie bez celu:).

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten panel był prawicowy, bo zaprosili Tomczyka i jakiegoś dziennikarza z Rzepy. Ja ostrzegłem, bo ktoś mógłby się rozczarować, spodziewając zobaczyć Sierakowskiego :-)

    Z tym kataklizmem masz rację. To jest duże oskarżenie, bo pokazuje, że mistrzowie nie potrafili wychować sobie uczniów. Może z braku talentu pedagogicznego, może ze strachu, że młodzi mogliby ich wygryźć. Dobra, ja też trochę przesadzam.

    I dzisiaj akurat Adamczyk (dowód, że są dobrzy aktorzy, trzeba im tylko dać grać) żalił się w wywiadzie, że nie ma u nas pisarzy dialogów. I że przez to są takie złe.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wajda wychował sobie Holland, ale na tym chyba rzeczywiście koniec, choć przecież od paru lat ma szkołę pisania scenariuszy przecież. No, chyba, że jako uczniów Wajdy wymienimy Orbitowskiego, chodził przecież do tej szkoły.

    Z tymi dialogami to prawda, niestety. Powinni zatrudnić przy filmach Sapkowskiego?

    OdpowiedzUsuń
  9. O Niemczyku napisano wyżej, nie będę powtarzał:D
    Zgadzam się z Adamczykiem (którego akurat kojarzę z pewna żyrafą) odnośnie dialogów. Złośliwie dodałbym, że nie ma u nas ani pisarzy dialogów, ani tłumaczy, bo to jak często są one tłumaczone w ichnich produkcjach też woła o pomstę do nieba.

    OdpowiedzUsuń
  10. W innej części internetsów o tym samym:
    http://mrw.blox.pl/2011/09/Efekt-Romana.html
    http://mrw.blox.pl/2011/09/Najsmieszniejsza-rzecz-w-brytyjskiej-telewizji.html

    OdpowiedzUsuń
  11. TVN kupuje stare formaty, bo są tanie. Szefowie stacji wierzą, że ich scenarzyści i reżyserzy przerobią te starocie na super hiper cudeńka, ale przede wszystkim wierzą, że przyzwyczajony do zaplanowanej lata temu ramówki widz nie porzuci jej na pół godziny tylko dlatego, że serial jest badziewny. Tym bardziej, że oferta stancji między 15 a 19 (tak mniej więcej) nastawiona jest na robienie widzowi z mózgu papki, więc wielkiego ryzyka nie ma.
    To zresztą dość istotna kwestia - seriale kręcone są w TVN jako produkty dopasowane do optymalizowanej pod kątem targetu ramówki. Dlatego Polsat, którego ramówkowa polityka była - o ile w ogóle istniała - dziurawa jak barszcz i pełna wtop, od czasu do czasu eskperymentował z czasem i wypuszczał seriale przedziwne (np. kryminał z Hukiem i młodym Pazurą). Dlatego czasem w TVP trafia się czasem coś interesującego, bo tam wszystko zależy od politycznego rozdania. TVN działa inaczej, polityka tej stacji jest budowana konsekwentnie od lat. I owszem - czasem też pozwalają sobie na eksperymenty, ale nie w prime time.

    OdpowiedzUsuń
  12. "W związku z tym rodzi się pytanie, dlaczego kupujemy licencje z USA, a nie z kraju za miedzą, skoro już koniecznie musimy robić sitcomy."
    Nie wiem, czy to by coś dało - kilka lat temu próbowano zrobić polską wersję brytyjskiego "My Family", ale efekt wyszedł gorzej niż słabo.

    OdpowiedzUsuń
  13. A tak odnośnie "P.S. To już setny post. Dziś świętujemy" to A. Zimniak zrobił Ci reklamę na spotkaniu tytułem "Czy fantastyka musi być literaturą popularną", przed wcale nie małym audytorium, przytaczając twoją definicję fantastyki (z która się nie zgadzam ale to inna bajka ;)).

    OdpowiedzUsuń