niedziela, 12 grudnia 2010

Broszurki, głupcze!

Nie cierpię grubych książek.
Do tych przemyśleń skłoniło mnie kilka wydarzeń.
Po pierwsze: Polcon i Cezary Zbierzchowski uświadamiający, że najlepsze powieści Dicka, te które do dzisiaj orzą mózgi maluczkim, mają po 200-250 stron. W domu spojrzałem na półkę, przeczytałem Płyńce łzy moje, rzekł policjant – i potwierdzam. Mistrz w formie, stron 220.
Po drugie: Michał Cetnarowski dobry miesiąc po Polconie mówiący, że nie każdy jest Dukajem i że Vonnegut i że inni... krótka powieść nie jest w niczym gorsza od epickiej cegły.
No i po trzecie: własne starcia z kolosami.
Bo gruba książka to jest kłopot. Męczę się z takim literackim drednotem. Zachwycam się, brnę dalej, ale za nic nie mogę skończyć. Nie ma jak. Nie przeczytasz cegły siedząc krzywo na fotelu, jednym okiem studiując skrypty. Moja główna czytelnia – komunikacja miejska – też odpada. Chociaż widywałem przez kilka tygodni człowieka, który wbijał się na miejsce siedzące i rozkładał na kolanach Lód. Zdumiewa mnie to zaparcie i fakt, że są na osiedlu aż 3 Lody (mój, jego i biblioteczny).
Tkwi w nas jakieś przekonanie, że drednot jest moralnie lepszy od broszury. Ma to dwa źródła. Jednym jest Lament miłośnika cegieł, tęsknota ze epiką rozmiarów tołstojowskich. Drugim – gettowa duma. Fantastyka szczyci się niekiedy, że u nas jest prawdziwa literatura. Wielotomowym cyklom, pełnym akcji, fabuły i psychologii przeciwstawia się główny nurt i jego cienkie książeczki, które u nas można by puścić w czasopiśmie. Obie przyczyny przenikają się, przez co niekiedy nawet Dukaj i Grzędowicz zdają się mówić jednym głosem.
Ale przecież fantastyka nie zawsze była tak wyrośnięta. Przeczytałem właśnie Non stop Aldissa. Stron 270, a na nich zawiązanie akcji, quest, przygody, walka z przeciwnikiem, teorie "naukowe" i odkrycie prawdziwej natury świata. Dzisiaj taka książka miałaby 200 stron, mogę się o to założyć. Sama pierwsza część, gdy poznajemy bohatera i społeczeństwo, w którym żyje, zajmowałaby rozmiar aldissowskiego oryginału.
Jeśli komuś się chce poszperać choćby za innymi książkami, które Solaris wydał w Klasyce SF, to zauważy, że Non stop nie jest wyjątkiem. W złotym wieku 300 stron spokojnie wystarczało na powieść. Tak samo było po naszej stronie żelaznej kurtyny – wystarczy spojrzeć na Lema lub Strugackich.
Dlaczego fantastyka opuchła? Można wysunąć hipotezę, że zarazę przywlokło fantasy. Władca pierścieni jest gruby, ale już Czarnoksiężnik z archipelagu nie. Czarna kompania dopiero po upchnięciu w zbiorczych wydaniach może konkurować z Eriksonem. Poszczególne tomy Amberu są drobnymi książeczkami.
Czyli jednak nie fantasy.
Nie wiem, kto pierwszy rzucił hasło "tyjemy". Ale go nie lubię.

***
Tradycyjnie wpis zrobił się dwuczęściowy. Ale jest powód. Nieczęsto jesteśmy świadkami upadku mitu.
Nie czytałem jeszcze Króla bólu (bo drogi i – czytaj u góry – gruby), ale Oko potwora , ten hołd tudzież fanfik lemowski jest powtórką. Już raz Jacek Dukaj coś takiego napisał – chodzi o Kto napisał Stanisława Lema? , trawestację klasycznych apokryfów mistrza. Mem fandomowy mówił, że Dukaj strzela tylko raz. A tu niespodzianka. Czekam na sequele.

9 komentarzy:

  1. Spoksik, przyjdą e-readery i się problem rozwiąże. Już się nie mogę doczekać - jadę na wakacje i mam za sobą całą biblioteczkę. Yay!

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Zachwycam się, brnę dalej, ale za nic nie mogę skończyć. Nie ma jak.

    "Kto chce - szuka sposobu, kto nie chce - szuka powodu."

    pozdr,
    allegra walker

    OdpowiedzUsuń
  3. "Dzisiaj taka książka miałaby 200 stron, mogę się o to założyć" - pssst, zero Ci zżarło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak by Ci, Ziuto płacili od znaku albo wyrazu też byś pisał grube tomy:).

    OdpowiedzUsuń
  5. Oko potwora to jednakowoż bardziej skomplikowana sprawa. "Lemowa" scenografia w tymże utworze nie służy li tylko wzbudzeniu poczucia nostalgii u czytelnika i udowadnianiu warsztatowej sprawności autora. To nie fanfik, to coś więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. – Że też już nie oranżady w proszku – powiedziało się Gierosławskiemu :-)

    ciekawą rzecz powiedziałeś, Dukaj zwykle tak nie robił. Jemu język, świat oraz bajery wynikały z pomysłu. A tu nagle postępowanie fabrycznego pulpiarza. Astronauta o nazwisku Pirx jest kewlaśniejszy samego astronauty

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale akurat w tym opowiadaniu musiał być astronauta Pirx, a w każdym razie ktoś cholernie do Pirxa podobny.
    Dukaj tak nie robił, mówisz. No i choćby dlatego uznaję, że tym razem mógł.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest jeszcze jeden powód do nielubienia cegieł: literacki licznik dzieł przeczytanych. Od czasu rozpanoszenia się grubych książek, wychodzi mi, że czytam coraz mniej. Książek. Bo znaków pewnie tyle samo. Ale znaków nikt nie liczy. A książki tak.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ktoś liczy książki? Srsly? I co? Jakieś legitymacje dają?

    OdpowiedzUsuń