Oczywiście w pod tym kontrowersyjnym tytułem nie kryje się psychoanalityczne świntuszenie, że jak człowiek wkłada sobie podłużny przedmiot i zasysa, to jedno mu na myśli. Nie lubię ciosów poniżej pasa. Poza tym, teoria nie dawałaby się dopasować do kobiet-palaczy (freudyzm, nieodrodne dziecko swojej epoki, jest chyba podskórnie mizoginiczny – tak mi się wydaje).
Po prostu pomyślałem o wprowadzonym zakazie palenia w lokalach publicznych, o którym pisali już chyba wszyscy, i zauważyłem coś nietypowego. Antynikotynowe zakazy są przedziwnie skorelowane z emancypacją mniejszości. Dawniej (za starych dobrych czasów) światły i tolerancyjny obywatel mówił, strząsając popiół z papierosa, że nie nic przeciwko homoseksualistom, byleby robili to u siebie w domu, w ciszy i po ciemku. Dzisiaj natomiast ten sam światły obywatel siedzi w barze, obejmuje swojego partnera i powiada coś podobnego – on nie czuje nienawiści do nikotynowców, o ile ci palą u siebie w mieszkaniach, po ciemku i w zamkniętym obiegu powietrza. Boby jeszcze smrodu nawiało.
Z powyższego wynika, że nastąpiła zamiana miejsc.
Najpopularniejsze wyobrażenia postępu i tolerancji, że to rodzaj tęczowej fali, zataczającej coraz większe kręgi. Bez utraty pędu, bez spadku wysokości. Przecież to łamie prawa fizyki. Skąd to założenie, że ducha ludzkiego nie ogranicza nieoznaczoność Heisenberga, zasady termodynamiki oraz stała Plancka?
Wedle mojej intuicji ilość tolerancji jest w zamkniętym układzie stała. Ewentualnie postęp jest rodzajem hormonu, który jakiś gruczoł ludzkiego organizmu skąpi kroplami. Przez to cały czas funkcjonujemy w gospodarce niedoboru. I jeśli czasami mamy wrażenie, że jakaś osobę publiczną – polityka albo celebrytę – objechano zbyt mocno, to po to, aby jakieś dziecko mogło pójść do szkoły w okularach bez narażania się na docinki.
Jeszcze jedna wizualizacja. Czasy są ciężkie, trzeba wybrać niepotrzebne krzesło, porąbać i spalić w piecu, żeby było ciepło. Podobnie z elektryką, tu zrobimy obejście, tam przeciągniemy dziesięć metrów kabla i szafa gra. Byle sąsiad nie włączał jednocześnie mikrofali i lampki nocnej, bo będzie spięcie i się chałupa spali.
***
Druga obserwacja z tego cyklu. Osobnik określany na Onecie jako zawodowy lobbysta na rzecz miękkich narkotyków (pytanie: kto ma dość pieniędzy, że by płacić za tak niewydajną pracę?) zakłada stowarzyszenie eksperymentalnych hodowców cannabisu. Członkowie, prócz eksperymentalnej hodowli będą się również eksperymentalnym utlenianiem suszu. Przypomina to amerykańskich cwaniaków z ery prohibicji zakładających własne kościoły, by legalnie importować wino na użytek liturgiczny.
Niechęć do gandzi dziwi wielu, ale łatwo daje się wytłumaczyć prostą zawiścią. Bo w porównaniu do innych używek marihuana jest podejrzanie pozytywna. Nie szkodzi, nie przeszkadza. Nikt (poza kilkoma wariatami) nie uważa jej za coś niemoralnego. Uśmierza ból, leczy choroby. Trzeba wypalić roczną konsumpcję Holandii, żeby na płucach osiadł cień szkodliwego osadu. Pod względem rakotwórczości skręt szkodzi tyle, co spojrzenie na paczkę papierosów. Identycznie, jeśli nie lepiej, jest w przypadku oddziaływania na społeczeństwo. Nikt zjarany nie zamarzł jeszcze na mrozie – a na pewno nic takiego nie zdarzyło się na Jamajce. Żaden upalony konkubent nie przylał konkubinie, nikt niczego nie ukradł, nie stoczył się. Osoby, które po wizycie w zadymionym od papierosów lokalu (dotyczy stanu sprzed 30 listopada) nie potrafiły domyć włosów, żeby nie śmierdziały, nad aromatem marihuany się rozpływają. Nawet do bójek nie dochodzi, bo wszyscy są zbyt weseli. A ponieważ zioło każdy może hodować w doniczce, ani grosz nie idzie do kiesy megakoncernów. Same zalety, przy których Coffe Heaven wydaje się ociekającą krwią speluną, w której kupczy się ludzkim cierpieniem.
W twardym świecie miękkich używek marihuana jest klasowym lizusem, pupilkiem wychowawczyni, którego każdy chce po lekcjach natrzeć śniegiem. Żeby miał, kujon przebrzydły, za swoje.
Episode 666: In which we discuss what to do with books
2 godziny temu
Ale czy to nie jest tak, że w wypadku palaczy tendencja jest dokładnie odwrotna niż u homoseksualistów (moim zdaniem skądinąd słusznie)?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Staszek Krawczyk