wtorek, 17 sierpnia 2010

Dobrze jest

Oberwie mi się za taki tytuł. Jak niby dobrze – zapytają czytelnicy. Telewizji nie oglądasz, wiadomości nie czytasz? Ten drugi w środku mnie obruszy się jeszcze bardziej, pokaże pustki w portfelu oraz inne rzeczy których nie mam, majtnie mi przed oczami indeksem, ukaże bezmiar porażek. Ale nic to. Na przekór defetyzmowi, na przekór rzeczywistości – jest dobrze.

***
Film Bitwa warszawska 1920 w wersji dla mojego ulubionego portalu filmowego
Produkcja: HBO Films & Platige Image
Reżyseria: Christopher Nolan

Scena 1: Wchodzi Piłsudski (Christian Bale z wąsami). Rozgląda się. Robi minę. Powiada sztucznym basem: Jestem marszałek i przyszedłem tu by kick some asses!

Scena 2: Przemarsz naszych wojaków. Idą bez kurtek mundurowych. Same podkoszulki. Z szyj zwisają nieśmiertelniki. Do hełmów przytroczyli paczki papierosów. W każdym plutonie jest dokładnie jedna ostra latynoska bicza nazwiskiem Vasquez. Vasquez albo Ramirez. Grunt że ostra bicza. Dźwiga więcej strzelającego żelastwa niż reszta oddziału.

Scena 4: Na plan wbiega Michael Mann. What's the fuck, woła. Ja to miałem reżyserować.

Scena 5: Na plan wbiega jeszcze David Fincher. Bloody bullshit, mówi do Michaela Manna, bo reżyserować miałem ja. A Kevin Smith zgodził się zrobić comedy relief.

***
Ten sam film Bitwa warszawska 1920 w wersji dla rekonstruktorów historycznych i innych znawców

Scena 1 i jedyna: Dwie godziny zbliżeń na guziki, szwy, rogatywki i zamki od karabinów.
Po seansie pogadanka: odcień munduru wz. 1919: karygodny błąd czy nowe odczytanie?

***

Powyższe napisałem, bo oprócz filmu Hoffmana, powstaje również serial o pięknym 1920 roku. Czyli bitwa warszawska dla każdego.
O serialu usłyszałem po raz pierwszy jakieś pół roku temu, ale wszystko wskazywało na to, że znowu komuś uroiły się cuda-niewidy i sprawa rozpłynie się przy pierwszym szacowaniu budżetu. Tymczasem nie, produkcja opóźniła się tylko o trzy miesiące (mieli zaczynać wiosną). Jak na Polskę rzecz niesamowita. co więcej, telewizja postanowiła uczynić 1920. Biało-czerwone superprodukcją i przyznało więcej kasy niż Domowi nad rozlewiskiem (nota bene goście od Czasu honoru są nieźle wkurzeni faktem, że muszą inscenizować okupowaną Warszawę za mniej, niż ktoś dostaje na filmowanie chałupy na Mazurach). Hoffmanowi też poszło z kasą łatwo. w wywiadzie opowiadał, że jak za funduszami na Ogniem i mieczem łaził ponad dekadę, a teraz pierwszy spotkany dyrektor banku zapytał, czy może sponsorować.
W niedzielę, z okazji święta, pokazano zajawki z planu, trochę fotosów wyciekło za sprawą statystów. I powiem tak, Kompania braci to nie jest (lecz – w pewnym sensie – Pacyfik owszem), ale chyba doszlusowaliśmy do poziomu Rosjan. A fraza "rosyjski serial wojenny" dużo obiecuje.

Tutaj wracam na początek wpisu. Z czego się niby cieszyć? Znów aktorzy z telenowel będą biegać i udawać postaci historyczne. Bo my przecież niczego nie potrafimy. Tylko telenowele i seriale o wsi. I głupie komedie. Człowiek myślący zlewa polskie produkcje i ściąga Californication.
A ja się cieszę. To już nie te czasy, kiedy Wajda zaklepał sobie temat katyński, co uniemożliwiło powstanie innym produkcjom na ten temat. Nikt (prawie) się nie złości, że młoskosy (i reżyser i scenarzyści, bardzo ci – gołowąsy przed sześćdziesiątką) zabrały pieniądze czcigodnemu. To postęp.
Po drugie zaś, bardzo lubię produkcje historyczne i fakt, że ktoś porywa się na balistykę, raduje mnie niesamowicie. Jeśli Biało-czerwone wypali, przyjdą kolejne. Może ktoś sypnie na trzecią serię Gliny. Być może odezwie się wreszcie prawdziwa fantastyka (był Naznaczony, a z tego co słyszałem, pani B i pan D pracują nad scenariuszami). Jeszcze tylko wyeliminujemy dydaktykę z obyczajówek, a możemy iść walczyć na klaty z BBC.

Jeżeli ktoś teraz powie, że przeginam z optymizmem, to powalę go jeszcze bardziej. wierzę bowiem, że to mogą być jaskółki powszechnego progresu i lada dzień, może szybciej niż można sobie wyobrazić, z całego tego syfu, który nazywamy rzeczywistością, wyroście piękny, pachnący kwiat.
Koloru biało-czerwonego.

5 komentarzy:

  1. Rozmarzyłem się. A teraz czas spać.

    Acha. Drugi Glina był znacznie słabszy niż pierwszy, w związku z czym nie tęsknię za trzecim. Chyba, że będzie jak z Nieśmiertelnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwierzę, jak zobaczę. Na razie nie wierzę, że aktor, który przez kilka lat gra tapetę w dowolnej serialowej produkcji może nagle zostać prawdziwym aktorem. Wspomniane BBC chętnie zatrudnia do swoich produkcji aktorów teatralnych, u nas to byłoby nie do pomyślenia. "Glina" wygrywał nie tylko niezłym scenariuszem i przyzwoitą reżyserią, ale właśnie zatrudnieniem prawdziwych aktorów a nie modeli i pogodynek. Co gorsza, madonna serialowa czuwa nad scenariuszami do prawie każdej produkcji i wypuszcza rzesze swoich uczniów, co w "Czasie Honoru" owocowało niby romantycznymi popierdółkami przy kawie, po których zwątpiłem i w ten serial i w możliwości polskiej telewizji w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Królowa polskich seriali sprawia, że na widok jej dzieł nawet największy konserwatysta chce postawić gilotynę.

    Ja "Czas Honoru" lubię, gorzkie czasem to lubienie, ale może napiszę na jego temat jakiś tekst. Ale to w okolicach premiery 3 serii. W skrócie: mam CzH za próbę zrobienia współczesnej, popkulturowej wersji "Polskich Dróg" (wczoraj na Dwójce Adamczyk wprost powiedział, że najlepszym polskim serialem o wojnie – w sensie opowieści o ludzkich losach – są Polskie Drogi, a Czas Honoru ma drugie miejsce). Natomiast największym złem, jakie wyrządzamy polskim produkcjom jest (oprócz niezgilotynowania Królowej) przecenianie klasyki. Weźmy takich 4 Pancernych. To jest w ogóle tragedia. Począwszy od absurdów historycznych (skąd u licha wziął czołg z 1BPanc im. Obrońców Westerplatte podczas szturmu Berlina?), przez robienie z wojny komedii po sięganie po aktorów znanych z telenowel (Pyrkosz) czy dubbingowania kota Sylwestra (Press). Na Polconie możemy się uhahać, że w jednym czołgu gospodarz domu Anioł dowodził towarzyszem Winnickim :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak się nad tym zastanowić to wiele polskich seriali o wojnie nie było. Bo Kloss to serial sensacyjny a Pancerni przygodowy. Powiedzieć o nich, że są o wojnie, to jak powiedzieć, że Bond jest o polityce międzynarodowej, a "Trzej muszkieterowie" o zawiłościach herezji religijnych.
    Jeśli je skreślimy co nam pozostanie? "Kolumbowie"? Owszem powstało jeszcze kilka innych seriali, których nawet tytułów nie jestem w stanie wymienić, bo ich nie pamiętam. Nie były więc chyba arcydziełami. W tej sytuacji załapanie się przez CzH do pierwszej trójki to - niestety - średnie osiągnięcie. A tacy Rosjanie kręcą seriale o II wojnie cały czas. Czasem słabsze, czasem lepsze - zwykle sensacyjne.
    Być może przemawia przeze mnie nostalgia, ale i Kloss i Pancerni to naprawdę dobre seriale. Pal sześć nieścisłości (delikatnie pisząc) historyczne, pal sześć propagandę - mamy wyrazistych i świetnie czasem granych bohaterów, jakich poza tym w naszym kinie ze świecą szukać (pomijając ekranizacje Sienkiewicza i Prusa).

    OdpowiedzUsuń
  5. c.d.
    A przy tym wszystkim Pancerni to film niemal opozycyjny. Niby opowiada o przyjaźni polsko - radzieckiej, ale gdyby spojrzeć nań tak jak się patrzyło na rozmaite dzieła sugerujące, że "coś jest nie tak", np. na Zajdla, to może się okazać, że mieli Pancerni drugie dno. Na przykład - skąd wziął się pochodzący z Wybrzeża Polak na Syberii? Widzowie łatwo mogli to sobie dopowiedzieć. Jednym z bohaterów jest podkreślający co i rusz swoją odrębność narodową i kulturową Gruzin. Pojawia się AKowiec, który nie dość, że jest postacią pozytywną, to jeszcze co i rusz sarka na radzieckich sojuszników. A gdy Rudy rusza na pomoc Warszawie, to nie dociera... Awans społeczny chłopów pokazywany jest tu ironicznie - trudno o bardziej prostą, komiczną postać niż Tomcio Czereśniak.Pewnie sporo by takich jeszcze można było znaleźć.

    OdpowiedzUsuń