Wakacje! Dwa miesiące luzu. Oczywiście odpowiedzialny młody człowiek powinien wykorzystać czas wolny od nauki i pracy na naukę pracę (bo wreszcie ma na nie czas, gdy nie musi już zapełniać wieczorów nauką i pracą), ale samolubny gen nieróbstwa wypuścił już pajęczynę białek, które zablokowały receptory obowiązku.
Rodzice byli u wujostwa na imieninach. Przynieśli DVD z Avatarem.
I oglądam teraz "najwspanialszy film przygodowy wszech czasów", opowieść o "bohaterze, który wcale nie chce nim być", oraz "wybór pomiędzy życiem, które zostawił a niezwykłym nowym światem, który poznaje i uczy nazywać swoim domem" (cytaty z tyłu pudełka) na małym kineskopie, któremu trzeci wymiar nadaje wypukłość, zaś przestrzenny dźwięk bohatersko próbuje zapewnić pojedynczy głośnik – nie lepszy od telefonicznej słuchawki.
Film jeszcze się nie skończył, dopiero co wsadzili Sully'ego na miejscowego rumaka i rumak poniósł, więc z narzekaniem się wstrzymam. Ale Pandora nocą świeci jak Lorien skrzyżowane z Vvanderfell. Taki to scenariusz Cameron pisał dekadę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńno pisał, pisał, przecież widać, że się pocił, jak pisał
OdpowiedzUsuń