poniedziałek, 25 października 2021

Brzuch i podbrzusze. Konserwatywna fantastyka w pierwszych dniach wojny domowej (1/2)

Poniższy tekst który napisałem rok temu . Ukazał się w zredagowanym przez Bartka Biedrzyckiego Roczniku Fantastycznym 2020 i jest próbą uporządkowania przynajmniej części czarnych myśli, które kotłowały mi się w głowie po Komudagate. Czy od tego czasu coś bym zmienił, dopisał, skreślił? Chyba jeszcze nie. Na razie konflikt uległ wygaszeniu i czeka na kolejny zapalny impuls, siłą rzeczy trudno więc o podsumowania i wyciąganie wniosków.

To część pierwsza, za parę dni wrzucę drugą. Całość można przeczytać na papierze, który kupicie u Wojtka Sedeńki. Polecam, bo są tam też naprawdę bardzo dobre opowiadania.


1.

Historycy będą pewnie mówić, że wszystko było przesądzone, a jedynym niepewnym – komu pierwszemu puszczą nerwy i zaatakuje. Padło na Jacka Komudę i opowiadanie Dalian, będziesz ćwiartowany zamieszczone w Nowej Fantastyce 7/2020. Pozwolę sobie przytoczyć podstawowe fakty. Umiejscowione w tym samym świecie, co wydawany w Fabryce Słów cykl fantasy Jaksa, opowiadanie dość powszechnie uznano za homofobiczne, a sprawa wypłynęła poza fandom, kiedy w serwisach społecznościowych zaczęło krążyć dosadne streszczenie fabuły autorstwa Piotra Tarczyńskiego, tłumacza literatury amerykańskiej, a prywatnie męża Jacka Dehnela[i]. Niedługo potem pisarka fantasy Karolina Fedyk zamieściła na twitterze krótki opis afery w języku angielskim, który przeczytali pisarze zagraniczni  - w tym wpływowy na anglosaskim rynku autor i redaktor, Jeff Vandermeer. Kilka osób (Usman T. Malik, Karl Schroeder, John Chu, Indrapramit Das, Desirina Boskovich, Kelly Robinson, Keffy R.M. Kehrli oras sam Vandermeer) zagroziło bojkotem działu zagranicznego pisma. To oraz atmosfera na facebookowym profilu (najazd prawdziwych i mniemanych trolli, agresja, liczba usuniętych komentarzy i użytkowników idąca w dziesiątki, jeśli nie setki) zmusiło redakcję do kroków. Uzupełniono ekipę adminów fanpejdża oraz wydano specjalne ogłoszenie, najpierw w sieci, potem drukiem w numerze sierpniowym. Redakcja odcięła się od aktów i mowy nienawiści, podkreśliła własne otwarcie na różnorodność oraz zapowiedziała, że jeden z numerów jesiennych będzie numerem tematycznym, w którym zaprezentują się nienormatywne osoby autorskie.

Sprawa jednak na tym nie ucichła. Po powrocie z urlopu redaktor działu zagranicznego, Marcin Zwierzchowski zapowiedział, że na początku 2021 odchodzi z czasopisma[ii]. Jackowi Komudzie odkryto jeszcze bardziej kontrowersyjne opowiadanie Mowa nienawiści pokutnika Duki do tej pory skryte przed oczami mas na łamach internetowego periodyku Nowy Napis. A 5 sierpnia został upubliczniony list otwarty w obronie wolności słowa, podpisany m.in. kolegów Komudy z Klubu Tfurców, szefa Fabryki Słów, Eryka Górskiego, Konrada T. Lewandowskiego, Wojciecha Szydę, Krzysztofa Sokołowskiego oraz – co było największym zaskoczeniem – Jacka Dukaja[iii]

 

2.

Napięcie między szeroko pojętym starym a nowym fandomem narastało od dłuższego czasu. Upraszając rzeczy, „stary fandom”  wywodzi sie jeszcze z lat 80, jeśli nie wcześniejszych. Jego struktury, formalne i towarzyskie, powstawały w czasach analogowych. Światopoglądowo jest kojarzony z prawicą, a jego ikonami, prawdziwymi poster boyami, są autorzy Klubu Tfurców, Jarosław Grzędowicz, Andrzej Pilipiuk, czy (teraz już rzadziej, bo jako fantasta od lat nieaktywny) Rafał Ziemkiewicz. „Nowy fandom” z kolei powstał już w warunkach oplecenia świata już nie tyle przez internet, ale serwisy społecznościowe. Jest metrykalnie młody, światopoglądowo progresywny i nie będzie chyb ryzykiem stwierdzić, że jest bardziej polskojęzycznym odgałęzieniem fandomu globalnego (czyli anglojęzycznego) niż tworem lokalnym.

Siłą więc rzeczy oba fandomy żyły razem, ale jednak osobno (czy nie jest symptomatyczne, że wojna wybuchła w 2020, roku bez konwentów?). Młodzi otwarcie gardzą starymi; wystarczy poczytać, jaką mają opinię o Grzędowiczu czy Pilipiuku. Nie muszą ich nawet czytać, bo to już wiedza ogólna, że z polskiej fantastyki szanować można Lema, Sapkowskiego, potem długo, długo nic, i dopiero Martę Kisiel. Starzy zaś zdają się zatrzymać mentalnie w połowie lat dwutysięcznych, w epoce wysokich nakładów Wędrowyczów i Zajdli dla Pana lodowego ogrodu, i zmian w fandomie zwyczajnie nie zauważają, póki nie dojdzie do kolizji. A miejscem kolizji okazała się Nowa Fantastyka, czasopismo nie tak silne, jak niegdyś, ale wciąż symbolicznie ważne, bo będące jedynym „prawdziwym” (tj, nie będącym niskonakładowym prawie-że-zinem skierowanym do ludzi z bańki[iv]) tytułem poświęconym naszemu ulubionymi gatunkowi. I jest na to dowód: żaden inny magazyn literacki w ostatnich latach nie zwrócił na siebie uwagi mainstreamowych mediów. To oczywiście iluzoryczna potęga. Nakład jest kilkutysięczny, a redakcja w ramach oszczędności przeszła na pracę zdalną już kilka lat temu. Trudno wyobrazić też sobie, że zawarte w środku teksty miałyby najmniejszy wpływ na klimat społeczny w Polsce. Niemniej, jak wyżej wspomnieliśmy, kapitał symboliczny NF jest wciąż na tyle duży dla fandomu, żeby gra stała się warta świeczki.

Niektórzy mogliby powiedzieć, że to tylko powtórka z lat 90. Wtedy też Maciek Parowski wykłócał się z autorami dekadę-dwie młodszymi o niego o linie programową pisma i to, jaka literatura powinna ukazywać się na łamach. Wówczas sytuacja byłaby nawet zabawna: Cetnarowski wszedł bezwiednie w buty poprzednika, dawni buntownicy z Klubu Tfurców zostali sytymi obrońcami status quo, nowy fandom miesza natomiast szczytne hasła z marzeniami o zobaczeniu własnych, lepszych oczywiście, opowiadań w miejsce pupilów redaktora prozy polskiej. Pooburzamy się, pośmiejemy, a za jakiś czas sprawa sama wygaśnie.

Nie jest jednak tak prosto. Rok po śmierci Parowskiego rozgorzał konflikt znacznie poważniejszy od tych, w których on brał udział. Jakie złośliwości nie wylewałyby się z tamtych polemik, ich uczestnicy jeździli na te same imprezy, mieli podobne lektury formacyjne, dzielili ten sam światopogląd. Nie angażował się w nie nikt spoza światka polskiej fantastyki. Wreszcie tamten spór w fandomie nie był przedłużeniem niebezpiecznego, potencjalnie krwawego konfliktu społecznego.

 

3.

Redakcja przeprosiła, konserwatyści odpowiedzieli apelem o obronę wolności słowa. Po pierwszych wystrzałach i pierwszej zdobyczy zaczęła się wojna pozycyjna. Stary konserwatywny fandom wydaje się być silniejszy. Jest bardziej doświadczony, książki jego autorów dobrze się sprzedają, ma swój bastion, Fabrykę Słów, dla której Pilipiuk, Piekara, Grzędowicz czy Ziemkiewicz to konie pociągowe. Mając swoich autorów, swoich czytelników i swoje wydawnictwa, konserwatyści nie muszą bać się ewentualnego bojkotu.  Pytanie jednak, czy mogą zdziałać coś ponad to. Podpis Dukaja pod listem otwartym dziesięć lat temu miałby siłę rażenia bomby atomowej. Dziś to raczej jednorazowa salwa na pokaz.  Dukaj nie jest już bogiem fantastyki, zamiast dać nam Rekursję czy Drugą tercję progresu, rozdrabnia się, pisze drobnicę, na którą zwracają uwagę tylko najwierniejsi (stąd nominacja do Żuławskiego za Imperium chmur) i angażuje w projekty transmedialne, w które wierzy chyba już tylko on sam (przykładem brutalna ocena Serca ciemności ze strony zawodowych tłumaczy oraz chłodne recenzje Po piśmie). Progresywni fantaści szanowali go za formy niebinarne w Perfekcyjnej niedoskonałości, teraz jednak mają nowych bohaterów.

Nowy fandom z kolei stoi na pozycji rewolucjonisty, który wywalczył więcej, niż potrafi utrzymać. Wizja queerowego numeru, czy nawet więcej, całej nowej linii programowej, w której selekcja tekstów będzie się opierać na paradygmacie otwierania się na perspektywy nieuprzywilejowanych mniejszości, a stałą praktyką przy ich ocenie będzie sensivity reading. Pytanie, czy progresywiści są to w stanie udźwignąć i jak zareagują czytelnicy. Teraz dopiero bowiem zaczyna się czas na prawdziwy bojkot konsumencki. Byłoby gorzką ironią, gdyby ludzie, którym redakcja przyznała rację, przeprosiła ich, oraz wprowadziła interesujące ich treści, nie zostali czytelnikami, natomiast faktyczni czytelnicy zgodzili się z sygnatariuszami listu otwartego i zwyczajnie zrezygnowali z pisma.

Najbliższe miesiące będą zatem czasem próby, kiedy dowiemy się, jaka jest realna siła nowego fandomu, czy lojalność starego względem NF wygra z obrazą na fakt, że nie są jego wyłącznymi dysponentami. Wreszcie redakcja zweryfikuje słuszność wybranej strategii.

 

4.

Po przedstawieniu sytuacji, pierwszym pytaniem, jakie powinno się nasunąć, to jaka jest właściwie ta nowofandomowa fantastyka? O „hermeneutyce zerwania” z tym, co i o czym pisał stary fandom, już wspomnieliśmy.  Nie jest to lokalny wynalazek, na zachodzie też właśnie wykuwają się nowe hierarchie wartości, czego wyrazem jest odrzucenie patronatów H.P. Lovecrafta i Johna W. Campbella, dwóch niewątpliwych rasistów i seksistów, nad dwiema ważnymi branżowymi nagrodami: World Fantasy Award (statuetkę przedstawiającą popiersie HPL-a zastąpiono drzewkiem i księżycem w pełni) i J.W. Campbell Award (którą przemianowano na Astounding). W dalszej kolejności odpadają inni autorzy, którzy nie przystają do gustów nowego fandomu nie tylko biografią, ale poziomem literackim (umówmy się, Asimov nie był mistrzem pióra), czy tonem, który Jeanette Ng określiła jako sterylny, męski, biały, wywyższający ambicje kolonialistów i przemysłowców[v].

Kanon się zmienia i nie należy drzeć szat nad faktem, że hołubione w pokoleniu dziadków arcydzieło dla wnuków będzie nieznośną ramotą. Ot, sławy ze złotego i srebrnego wieku odejdą tam, gdzie główny nurt posłał przed laty Eugeniusza Sue. Zagadkowy jest jedynie kształt nowego kanonu. Anglosasi mają progresywne gwiazdy, Le Guin, Delany’ego, Brackett, Butler, Discha, oraz multum zapomnianych postaci, które egzystowały na marginesie świata urządzonego przez białych redaktorów pokroju Gernsbacka i Campbella, i teraz zostaną tryumfalnie odkryte na nowo. W Polsce, jak już wspomnieliśmy, jest Lem, gwiazda pierwszej wielkości, jest Sapkowski, pionierki kobiecej fantasy, czyli Brzezińska i Białołęcka. Na tym polski nowy kanon się urywa, a zaczyna pokolenie pretendentek i pretendentów do wielkości.

Chyba zaś najważniejszą nowością w nowofandomowym podejściu do literatury pięknej, jest potrzeba identyfikacji bohatera z czytelnikiem, który powinien (a powodzenie w znacznym stopniu decyduje o ocenie) odnaleźć swoją tożsamość w tekście. Poniekąd dotyczy to osoby autorskiej, która staje się reprezentantem swojej tożsamości na fandom. Stara szkoła pisania (i czytania również) była koncepcyjna. Liczył się oryginalny pomysł, w który wrzucono pretekstowego bohatera, który był funkcją tekstu. I oczywiście, można pokazywać palcem na Campbella, któremu nie podobały się postaci kobiecie, bo jego zdaniem nie o tym chciał czytać trzynastoletni fan fantastyki naukowej, albo zastanawiać się, na ile Conan był projekcją kompleksów swojego twórcy, ale nigdy nie było to otwarcie zadeklarowane. Młoda fantastyka woli odwrotnie: pisać w ramach ustandaryzowanej konwencji (pomimo chociażby ciekawego worldbuildingu Nory K. Jemisin[vi]), oddając głos bohaterom reprezentującym tożsamości wcześniej marginalizowane.

Wreszcie zmiana mniej fundamentalna, choć ważna. Stopniowe przenikanie do „dorosłej” i „poważnej”  fantastyki chwytów literackich znanych z literatury Young Adult i fanfików. Pierwsze jest łatwiejsze do zauważenia i stąd wywołuje oburzenie czytelników starej daty. Poetyka YA ma jednak jedną zaletę: pisząc młodzieżowo (choć czytelnikiem docelowym jest dorosły) uwalniamy się od toczącej w ostatnim dwudziestoleciu kulturę popularną zarazy cynizmu i ironicznej samoświadomości. Drugie, czyli fanfikoza, jest trudniejsze do wychwycenia rozumowego komuś, kto nie siedzi w świecie fan fiction, ale wyczuwalne. Chociażby czytając nominowane do Nebuli Amberlough Lany Eleny Donnely ciężko uciec od wrażenia, że to nie fantasy, nie historia alternatywna, nie dieselpunk, ale fanfik dwudziestolecia międzywojennego.



[i] W wywiadzie dla Do rzeczy Komuda przyznał się, że opowiadanie od samego początku miało być przeciwko Dehnelowi (co słychać choćby w brzmieniu imienia Dalian), który kiedyś ostro jego skrytykował prozę historyczną. Wplątywanie nieznającej kontekstu redakcji w prywatne wojenki z popularnym i wpływowym prozaikiem słabo świadczy o Komudzie.

[ii] Wprawdzie na swoim oficjalnym profilu na Facebooku Kulturalny człowiek tłumaczył to zmęczeniem i szukaniem nowych wyzwań zawodowych, o których zaczął myśleć już wcześniej, trudno jednak nie zauważyć, że on, całą swoją karierę opierającym na kontaktach z zachodnimi pisarzami, najboleśniej odczuł skutki afery.

[iii] Który chyba najwięcej ryzykuje  z tego grona (obok Kołodziejczaka, zajmującego menedżerskie stanowisko w polskiej filii duńskiego wydawnictwa). Jeśli progresywny świat kultury weźmie sobie to do serca, to skończą się wywiady, debaty, projekty i współpraca z Netfliksem.

[iv] Choć sukces (magazyn przestał się ukazywać w wyniku rozpadu redakcji) reaktywowanego Feniksa, powrót Wojtka Sedeńki do Sfinksa oraz, rzecz jasna Rocznik fantastyczny, to obiecujący pomysł na wybrnięcie z kryzysu prasy i ominięcie dystrybucyjnych gigantów.

[v] Nie było to pierwsze obalenie przemożnego wpływu Campbella na fantastykę. Założone w 1950 pismo Galaxy Science Fiction skupiło autorów, których proza nie mieściła się w linii programowej Astounding. Do Galaxy pisali m. in. Pohl (który został potem redaktorem naczelnym), Bradbury, Heinlein, Cordwainer Smith, Ellison, Silverberg.

[vi] W Polsce pierwszą jaskółką takiej nowej, zapatrzonej w nagradzane na zachodzie tytuły fantasy są Skrzydła Fedyk.

3 komentarze:

  1. Dwie uwagi z mojej strony:

    1. Myślę, że nagonka na osoby queerowe, jaką rozpętał w czasie kampanii wyborczej PAD, miały większy wpływ na rozwój Komudagate niż brak konwentów ;)

    2. Oprócz wpływów YA i fanfikowych warto wskazać, że te nowofandomowe teksty (zwłaszcza na Zachodzie) czerpią też dużo z literatury głównonurtowej czy z poezji, i to tak już od początków XXI wieku, kiedy zabłysnęli choćby Valente czy Duncan. Dobrze to pokazuje Elizabeth Sandifer w eseju "Guided by the Beauty of Their Weapons", analizując opowiadania nominowane do Hugo przez Sad/Rabid Puppies i, w kontrze, "If You Were a Dinosaur, My Love" Rachel Swirsky. Patrząc obecnie na to, co wydaje choćby Uncanny Magazine czy Tor – najbardziej prominentni moim zdaniem reprezentanci tego nowego nurtu w SF – trzeba moim zdaniem przyznać, że są to rzeczy literacko bardzo wysmakowane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Co do:
      1) Niewątpliwie, chociaż cały czas myślę, że gdyby była możliwość spotkać się na konwencie twarzą w twarz, najlepiej w kuluarach, kiedy można po prostu porozmawiać - byłoby lepiej. Emocje zostałyby wygaszone. Konwenty to bardzo ważne miejsce dla fandomowego obiegu idei, a internet moim zdaniem bardzo wszystko spłyca i wyostrza. Jest zresztą namacalny przykład: na starym forum NF Ćwiek i Przwodas grozili, że sobie nakładą po gębach, ale kiedy się przypadkiem spotkali w windzie, to grzecznie dojechali na swoje piętra :)

      2) Święta prawda! U nas natomiast nurt odwrotny: główny nurt czerpie z fantastyki za pośrednictwem przygarniętych w zeszłej dekadzie postfantastów.

      Usuń
    2. Ad 1. Wydaje mi się, że brak przemocy to dosyć niska poprzeczka, żeby mówić o jakimś porozumieniu ;). Większości ludzi użycie przemocy bez bezpośredniej prowokacji nie przychodzi wcale naturalnie.

      Ad 2. Te sytuacje nie są dla mnie analogiczne i nie nazwałbym chyba tego transferu czerpaniem; u pisarzy głównonurtowych nie widać inspiracji tym, co wypracowuje fantastyka – postfantaści raczej po prostu zobaczyli, że grają na zbyt małym podwórku. (Przykładem czerpania jest dla mnie Olga Niziołek, u której ewidentnie widać, że czyta i lubi niefantastyczną literaturę współczesną).

      W ramach spóźnionego postscriptum dodam jeszcze uwagę 3.: nie absolutyzowałbym opozycji między "pretekstowym bohaterem i ciekawym pomysłem" oraz "youngadultowymi fanfikami nastawionymi głównie na reprezentację". Jako osoba, dla której dyskurs o reprezentacji robi się coraz bardziej ciasnawy, ale która lubi czytać głównie niefacetów, mogę chyba powiedzieć, że ten nurt jest całkiem bogaty pod względem ciekawych idei (dobrą obserwatorką takich książek jest u nas Ola Klęczar). Bo oczywiście różnorodność (w odróżnieniu od reprezentacji) niesie ze sobą też postulat, że doświadczenia osób z grup marginalizowanych i ich perspektywa mogą zaowocować pomysłami, na które biali cishetero faceci raczej nie wpadną.

      Usuń