Niniejszym sezon polskich nagród literackich możemy uznać za rozpoczęty. Nieco wcześniej, bo w Wielką Sobotę ogłoszono nominacje do Hugo. Wkrótce, bo 30 kwietnia, mija termin zgłaszania nominacji do Zajdli.
- Rafał Kosik – Różaniec
- Anna Kańtoch – Niepełnia
- Paweł Majka – Wojny przestrzeni
- Elżbieta Cherezińska – Płomienna korona
- Paweł Majka – Berserk
- Jarosław Grzędowicz – Hel3
- Zygmunt Miłoszewski – Jak zawsze
W przypadku Żuławi widzimy, że Kosikowi jak na razie udał się powrót po latach do fantastyki dla dorosłych. Kańtoch to, wszyscy wiemy, etatowa zwyciężczyni (2 Żuławie i 3 nominacje, 5 Zajdli 5 nominacji). Po piętach depcze jej Majka (2 Żuławie i 3 nominacje do Zajdla), autor młodszy stażem, ale bardzo lubiany i przez fanów, i przez krytyków. Dziwi pojawienie się Grzędowicza — Hel-3 dość powszechnie uważa się za książkę poniżej jego możliwości (zresztą sam się przyznał, że pisał podczas walki z blokadą twórczą). Ciekawe jest pojawianie się wśród nominacji pisarzy spoza fandomu — Cherezińskiej i Miłoszewskiego.
Nie wiemy, jak zadecydują jurorzy, ale do tej pory regułą (z dwoma wyjątkami — Chochołów w 2011 i Czarnego w 2013) było, że mając książkę z pogranicza i fantastykę bardziej standardową, wybierali to drugie. Stawiałbym więc z w tym roku na Kosika. Trochę w ciemno, bo jeszcze go nie przeczytałem, ale Kańtoch jest zbyt dziwna, a Majka zbyt popowy[1] jak na dość zachowawcze gusta jurorów. Prawdziwą sensacją byłoby zwycięstwo Cherezińskiej lub Miłoszewskiego.
Ale to tylko zgadywanki w rodzaju rozważań, na ile nominacje do Żuławi przełożą się na Zajdle, skoro elektorzy są również aktywnymi działaczami fandomu. Ciekawsze wydaje się rozważenie opinii przewijającej się już tu i ówdzie — że 2017 był słabym rokiem dla polskiej fantastyki.
To oczywiście bardzo subiektywne wrażenie, bo nie ma chyba nikogo, kto przeczytałby wszystko[2]. Nieoficjalna lista przygotowana przez ekipę Zewu Zajdla[3] podaje 120 powieści i 413 opowiadań[4]. Niemniej nie przypominam sobie, żeby rok temu przydarzył się jakiś szeroko komentowany tekst. Jakby wypłaszczyło nam gatunek. Podejrzewam, że wśród mniej znanych, początkujących autorów kryje się jakaś perełka (mam do nadrobienia właściwie całą, prócz Krajewskiej i Ochnika, zeszłoroczną produkcję Genius Creations), ale przy obecnej nadprodukcji trudno zostać zauważonym. Mają z tym problem nawet doświadczeni autorzy — wyobrażacie sobie, że do tegorocznych Reflektorów (przyznawana na Pyrkonie nagroda NF dla dla talentów pisarskich, które jeszcze nie porwały tłumów, ale wkrótce to zrobią) nominowana została Agnieszka Hałas[5]? Tak, ta Agnieszka Hałas, która debiutowała w Feniksie w 1998.
Wychodzi więc na to, że samych starych wyg jest za mało, żeby podtrzymać fantastykę, a młodzi mają problem z przebiciem się. Podejrzewam, że kluczem może być spadek znaczenia opowiadań.
Kiedyś opowiadania wyznaczały nowe trendy i dawały możliwość zabłyśnięcia debiutantom. Obecnie nie było, nie przypominam sobie tekstu, który wywołałby poruszenie na miarę Wiedźmina, Złotej galery, Noteki 2015, Księgi Besławii[6]. Nie wiem, dlaczego tak jest. Autorzy, nawet młodzi stażem, oszczędzają sił i wyobraźni na powieść? A może krótką formę też dopadł kryzys nadprodukcji i posegmentowania rynku? Zwróćcie uwagę, że mimo istnienia dwóch ogólnopolskich czasopism (do NF dołączył Fantom) większość z mrowia tytułów wyszczególnianych na liście pomocniczej ukazała się gdzie indziej — w zinach, niszowych antologiach, zbiorach autorskich.
Czyżby "nieciekawy rok 2017" był zapowiedzią ostrego kryzysu? Z chęcią porozmawiałbym o tym na Polconie.
[1] Ponadto był już laureatem dwa i trzy lata temu. W tym więc bez żalu może dostać złote albo srebrne wyróżnienie.
[2] Znam osobę, która czyta wystarczająco szybko, ale nawet ona musiałaby podzielić uwagę pomiędzy fantastykę a rzeczy czytane zawodowo.
[3] Bardzo pozytywna inicjatywa. W skrócie: czytaj, nominuj, głosuj. Szczegóły na fejsie.
[4] Znajdziecie ją tutaj.
[5] Pozostali nominowani to Rafał Cichowski, Grzegorz Gajek, Marcin Kowalczyk, Magdalena Kucenty, Marcin Podlewski i Istvan Vizvary.
[6] Wiem, że pewnie mało kto czytał to opowiadanie Jewgienija Olejniczaka, bo ukazało się w Fantasy & Science Fiction i nie było wtedy jeszcze dorocznych darmowych antologii-ebooków. Niemniej w mojej bańce było omawiane, więc się liczy.
Ja od lat narzekam na poziom polskich opowiadań fantastycznych. Nędza i żałoba, z rzadkimi przebłyskami. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że na przełomie tysiącleci ten gatunek rodzimej prozy reprezentował obiektywnie wyższy poziom, że nie chodzi tu tylko o subiektywne odczucia czytelnika, który w międzyczasie wyrósł z fantastyki. Ale skąd się wzięła zniżka formy – nie wiem. Gdzie są Sapkowscy, Dukaje, Brzezińskie, Kresy i Szostaki następnego pokolenia? Kolega zażartował kiedyś – wcale niegłupio – że po 2004 r. wszyscy wyjechali do Anglii. Może też być tak, że obecnie debiutantom łatwiej przebić się do głównego nurtu, bo powstało wiele małych wydawnictw (teza do empirycznego sprawdzenia). W takim wypadku można by domniemywać, że co bardziej uzdolnieni młodzi prozaicy od razu zabierają się za tworzenie w obrębie mainstreamu.
OdpowiedzUsuń1. (nie przyjęło mi całego tekstu, więc musi iść w odcinkach).
UsuńW moim przekonaniu "Sapkowskiego następnego pokolenia" możemy zwyczajnie przegapić. Tak on, jak i Dukaj weszli w nisze (Sapkowski zrobił to, o czym marzyli ci z Klubu Tfurców, czyli napisał dobrą powieść przygodową i zrobił z niej bestseller w czasach, w których fantastyka miała być przede wszystki poważna i naukowa. Z kolei Dukaj pojawił się, gdy "starzy fantaści" marzyli, żeby ktoś wszedł w buty Lema.
Brzezińska, Kres i Szostak, w moim przekonaniu wpływ na polską fantastykę mieli minimalny (jaki wpływ miał Szostak, który stanowił niszę w niszy i choć był bardzo komplemenntowany, to jednak czytany znacznie mniej?) bez względu na to jak znakomite powieści pisali.
Dziś znowu mamy, po paru latach suszy, znaczną podaż wydawców gotowych wydawać debiutantów, ale kanałów komunikacji nie starcza na autorów tych wypromowanie. To, że ktoś opublikuje opowiadanie w NF nie jest już tak znaczące jak przed laty. W dodatku ludzie nie garną się nie tylko do pisania opowiadań, ale i do ich czytania. Nie istnieje też, w moim przekonaniu, jakaś grupa autorów, która mozgła by skupiać na sobie uwagę czytelników, ale i innych twórców. Autorzy FS tworzą niemal oddzielną grupę, z kolei o środowisku autorów Genius Creations trudno powiedzieć, że istnieje. Powegraph wysiłki, by jakieś środowisko tworzyć już porzucił (zachował się jakiś relikt takiej grupy, ale to trochę siłą rozpędu, a trochę dlatego, że w wydanym 10 lat temu "Nowe Idzie" publikowali autorzy wychowani na starej Fantastyce i jakoś tam nadal krążący wokół konwentów).
Pozostaje jeszcze ŚKF, który jest grupą zwartą i mocną. Tam rzeczywiście bardziej doświadczeni pomagają młodszym, ale to też grupa lokalna (choć wpływowa). Niemniej kto - poza Śląskiem - słyszał np. o Katarzynie Rupiewicz, która pisze całkiem nieźle i ostatnio wydała naprawdę fajny "Świat w pudełku" (drugą już powieść).
Zmieniły się konwenty i literatura odgrywa na nich mniejszą już rolę. Wyjątkowa pod tym względem Nidzica nie ma tak naprawdę mocy oddziaływania i jest miejscem spotkań towarzyskich "starego" fandomu. Nie starczyło temu festiwalowi energii np. na wypromowanie antologii, która stanowiła jeden z jego sztandarowych projektów ("Przedmurze"). Pyrkon jest festiwalem popkultury i literatura jest dlań ważna o tyle, o ile przyjadą jej gwiazdy. Polcon? Pewnie można by długo pisać, ale jego najważniejszy dla literackiej fantastyki element, czyli Nagroda Zajdla rozpaczliwie potrzebuje jakiegoś pomysłu na siebie. Chyba, że wystarczy, aby była niszową ciekawostką, wtedy OK, choć i tak gala w Lublinie (ostatni Polcon) wywołała we mnie poczucie smutku. Niemniej Zajdel wciąż się liczy i choć na sprzedaż nagrodzonej książki się nie przekłada, to miewa dla wydawców znaczenie z okolic prestiżu. Podobnie pomysłu na siebie potrzebuje Nagroda im. Żuławskiego, choć ona i tak jest tą, której opiekunowie starają się bardziej szukać rozwiązań i dróg promocji (ukłony głębokie dla Andrzeja Zimniaka). Ale znowu, gala Żuławia w ubiegłym roku wprawiła mnie w smutek nie mniej od zajdlowskiej, bo też mało kto na nią przyszedł (sam musiałem uciekać, bo miałem w tym czasie panel i prelekcję, naprawdę trzeba spiąć jakoś Żuławia z planem Coperniconu, inaczej ciężko będzie zrobić z gali wydarzenie).
Kiedy więc i pisma i nagrody mają średnie przełożenie na promocję, to co nam pozostaje? W reklamy na poważnie nie inwestuje chyba nikt poza Insignisem. Fejs i inne media społecznościowe? Pomagają. Ale tu też żyjemy w tych nieszczęsnych bańkach i lokalnoś terytorialną (jak w przypadku ŚKF) zastępują lokalności ideolo i tematyczno-społeczne. Jedni nie gadają z młodymi uważając, że ci są durni i po 1990 nie zostało napisane nic wartościowego, inni z lewakami, bo nie wolno, inni z prawakami bo to wstyd itd. itp. Fani post apo nie czytają nic poza post apo, fani fantasy nie lubią powieści, w których nie ma smoków a fani Dukaja nie czytają już chyba w ogole nic czekając na kolejne objawienie (które nie nadejdzie).
2. Możliwe, że nie ma już środowiska. Wiem, że to brzmi dziwnie w czasach boomu i ilości konwentów tak niezliczonej, że nie sposób być na wszystkich (wiem, bo prawie próbowałem). Ale chyba go nie ma i już. Jest ten ŚKF, lokalny, jest Nidzica, trochę próbująca udawać, że lata 80 XX wieku nie minęły (od razu zaznaczam - uwielbiam Nidzicę i lubię ŚKF, jeśli trochę się wyzłośliwiam, to z troski). A poza tym? Pińcet tysięcy konwentów buduje lokalność, ale nie duże środowisko. Zresztą, wszędzie spotyka się tych samych ludzi. "Ci sami ludzie" mogą być środowiskiem i trochę są - to oni nominują do Zajdli i Żuławi. Ale to nie jest jakaś gigantyczna grupa i ich moc obliczeniowa też ma swoje granice - nie przeczytają wszystkiego, co się ukazuje co roku i nie zdołają wypromować tego, co przeczytali. Więc skupiają się na kilku (kilkunastu) ulubieńcach.
UsuńUważam więc, że mamy wszelkie szasne przegapić naprawdę wartościowe pozycje i autorów. Z tezą, że rok 2017 był słaby się nie zgadzam. Nie tylko dlatego, że sam w nim wydałem:). Czemu jednak nikt nie rozmawiał (tak, aby inni tę rozmowę zobaczyli) na przykład o zbiorze Kuby Nowaka? Znacząca rzecz. I przeszła praktycznie bez echa. Marta Krajewska robi właściwie jednoosobową rewolucję w słowiańskiej fantasy i też jest znana garstce.
Ale rzeczywiście nie ukazało się wiele książek autorów już wypromowanych. Takich, po których sięgamy odruchowo, których nie musimy dopiero poznawać, którzy nie potrzebują wielkiego nakładu sił (którego nikt zresztą nie podejmuje) na promocję. Więc mówimy, że rok słaby, bo większość z nas nie miała okazji sięgnąć po całkiem sporo opublikowanych pozycji (albo nam się nie chciało).
Słuszne wydaje mi się stwierdzenie, ze nie ma już środowiska. Choć bardzo chciało by owo środowisko być, to jednak rozmywa się wszystko przez globalizacje, przez zasięgi - paradoksalnie - fantastyki ogółem, w każdej z dziedzin. Teraz kino fantastyczne to typowa strawa popcornożerców, którzy nigdy nic wspólnego z fantastyką nie mieli, którzy szukają imho rozrywki, a nie rozrywki gatunkowej. dla nich gatunek nie ma znaczenia, więc nie czują się znim związani, utożsamieni. jest obok nich, czasem coś uszczkną z tego tortu, czasem wsadza łapę, by wyrwac solidny kęs, ale nie obchodzi ich, czy komuś po nich coś zostanie...Dawniej środowisko celebrowało zarówno twórcę, jak i odbiorcę, jako twory współzależne, współistniejące, potrzebne sobie nawzajem. Teraz, w erze produktu masowego liczy się szybkie pchnięcie w konsumencką przestrzeń i podliczenie zysków. Nie tworzy się nimb utworów, bo i nawet w okolicach nagórd literackich zaraz podnosi się larum, ze autor nie powinien, nie może nawoływać do głosowania, bo to żebrolajki w nieco innej formie, a artyście nie wypada. A jak - nie daj bóg - wygra, to znaczy, ze wygrało nie dzieło, ale on sam, w rankingu popularności. A nie zmienia to faktu, ze nagrody plebiscytowe zawsze będą się opierać na rozpoznawalności twórcy - a więc i tekstu. I geniusz skrobiący po pergaminie w piwnicy, czytany tylko przez sąsiada i myszy piwniczne w plebiscytowym wyścigu nie ma szans. A środowisko rozpełznięte po sieci nijak nie potrafi skupic na nim wzroku na tyle długo, by go dostrzeć, zrozumieć, zapamiętać. Jest zbyt duży tłok. Środowisko miał szanse byc - bądź co bądź - tworem kameralnym. W obliczu globalizacji staje się przerysowanym, komiksowym ujęciem samego siebie. By nie powiedzieć - karykaturą.
Usuń“Kańtoch jest zbyt dziwna” - to trochę mimo wszystko przykre stwierdzenie w kontekście nagród literackich, pretendujących chyba do tego, żeby wyróżniać jakościowo najlepsze rzeczy, szczególnie kiedy mówimy o głosach jury, a nie tłumu. Sami tworzymy sobie taki dyskurs, w którym powieści metaforyczne, wymykające się prostym schematom i zachęcające do powtórnego czytania w celu głębszego zrozumienia, stają się czymś mało atrakcyjnym, bo niekonwencjonalnym i właśnie “dziwnym”.
OdpowiedzUsuń