Jeśli post temu twierdziłem, że dylogii Kolor/Blask pomogłoby scalenie w całość, to twórcy filmu najwyraźniej wpadli na ten sam pomysł. Nie ma zatem świątyni Bel-Shamharotha, wypadł Hrun Barbarzyńca, za to nieco rozszerzył się wątek uniwersyteckiej walki o przeżycie. Miłośnicy książek nie powinni narzekać, gdyż to tylko sprawiło, że historia jest spójniejsza. Dopisali aktorzy: Tim Curry jako Trymon, Sean Astin jako Dwukwiat, Jeremy Irons w roli Patrycjusza, czy Chrisopher Lee podkładający głos Śmierci to naprawdę udanie zebrana ekipa. Ciekawa rzecz z Rincewindem, a konkretnie z jego wiekiem: dopiero czytając Kolor magii uświadomiłem sobie, że wbrew rysunkom ś.p. Josha Kirby'ego nie był on wcale siwobrodym starcem – miał ledwo 33 lata. Film poszedł jednak tą drogą i nieudanego maga gra (wtedy) sześćdziesięcioośmioletni David Janson.
Czy jestem w stanie napisać coś więcej? Chyba nie. Kolor magii puszczała kiedyś polska telewizja w sobotnie popołudnie i to byłaby chyba jego najtrafniejsza ocena.
Czy jestem w stanie napisać coś więcej? Chyba nie. Kolor magii puszczała kiedyś polska telewizja w sobotnie popołudnie i to byłaby chyba jego najtrafniejsza ocena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz