Ufff! I po Krakonie. Trzy lata temu relacja z Polconu była jednym z popularniejszych postów na blogu, zatem mam szansę podbić liczbę wejść (ale Royal Teena chyba jednak nie przebiję).
Jako koordynator bloku naukowego jestem raczej z siebie zadowolony. Oczywiście mały, jednodniowy bloczek to nie powód do dumy, lecz przynajmniej dało się go ogarnąć w pojedynkę. Właściwie miałem tylko jeden zgrzyt – polityka informacyjna (szerzej o niej za chwilę) sprawiła, że prelegent od broni przyszłości się nie zjawił. W takim razie wygłosiłem swoją dwukrotnie. Na szczęście za każdym razem przyszli inni ludzie, więc dublet nie był aż tak kłopotliwy. Na przyszłość będę pamiętał o przygotowaniu jakiegoś awaryjnego tematu. Poza tym kolega od herezji i herezjarchów musiał się początkowo obejść bez rzutnika, ale ściągnąłem sprzęt w czasie krótszym niż kwadrans akademicki. Tyle dobrego.
Bo bywało i źle. Kurczę, nie chcę wjeżdżać na ludzi, z którymi nie mam żadnych osobistych kos. Zresztą bycie koordynatorem minibloku wcale nie daje jakiegoś specjalnego wglądu w kuluary. Plotkowanie więc nie będzie. Za to mogę polecić rzeczowy (chociaż erpegowy, a to nie moja działka) tekst Repka na Polterze.
O czym więc pisać? Na pewno o lokalizacji. Akademia Górniczo-Hutnicza ma olbrzymi plus w postaci miasteczka studenckiego. Kilkanaście akademików, Klub Studio, Zaścianek, Filutek (z bardzo dobra pizzą), stacjonarne grille, kilka knajp w najbliższej okolicy, multum knajp w niedalekim centrum – chwalą to sobie studenci, na pewno też dobre jest to dla uczestników. Gorzej z gmachem odlewnictwa, w którym odbywał się program. Jest wielki, ale wbrew nazwie zajmuje go kilka wydziałów, a z każdym trzeba się układać oddzielnie. Do tego spora większość pomieszczeń to laboratoria i gabinety pracowników. Konwentowi zostawało coś po dwie, trzy sale na piętro, jedna ciasna klatka schodowa i jedna winda nieprzystosowana do obsługi dużego ruchu. Żeby było śmieszniej, w budynku toczyło się normalne życie zawodowe, znajomy doktorant szedł do roboty, ktoś donosił papiery rekrutacyjne, panie z sekretariatu sekretarzyły.
Szczerze mówiąc kompletnie nie rozumiem wojenki erpegowców (siebie samych nazywających "fantastami") z fandomem magi & anime. Znajomi literaci podchodzili do sprawy trochę łagodniej, chociaż też trochę się dziwili, skąd się takie zabawy wzięły i dlaczego są tak popularne. Kiedyś wrzucę polecanki swoich ulubionych japońskich animacji, ale raczej nie będą to rzeczy do szpanowania przed cosplayerkami.
Ciężko oceniać całość, ale trzymanie się części literacko-fantastycznej (kto w ogóle wpadł na rozdzielenie tego?) pozwalało się dobrze bawić – byle tylko trafić do odpowiedniej sali, bo ich położenie nie było oczywiste, a do tego zmienne w czasie. Taka zasada nieoznaczoności dla ciał większych od elektronu.
Nie nawalili za to ludzie. Aż żal, że niektórych widuję tylko raz do roku. Super jesteście.
Tylko kiedy na słowa redaktorów NF, że szukają jakiegoś fajnego polskiego rysownika na okładkę, zaproponowałem Sieńczyka, wyśmiali mnie. Nie lubią, czy co?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No i już żałuję, ze jednak nie pojechałem. No nic, może za rok ;)
OdpowiedzUsuńA ja się dopiero dzisiaj dowiedziałem (po tych wszystkich latach w fandomie), że fantaści dzielą się na część stricte literacką (raczej zadowolonych ludzi, co najwyżej czasem zdziwionych) i nazywających siebie fantastami RPGowców (wkurzonych i warczących). Od razu wytłumaczę powyższe - ja wiem, jakie grupy mamy w fandomie, ale dla mnie zawsze fantaści łączyli w sobie parę grup zainteresowań, a nie dzielili się na nie ^^
OdpowiedzUsuń(i znów zaraz mi zaczną wymyślać od idealistów)
Bo przy tobie Szeregowy z Pingwinów wychodzi na potwora nienawiści oblepionego cynizmem i hipsterskim nihilizmem :P
OdpowiedzUsuńChyba że chodzi o tych wstrętnych gejów.
OdpowiedzUsuńjedyna "wojenka erpegowców" z jaką się na krakonie spotkałam była rozgoryczeniem z powodu braku organizacji sesji rpg. ale co ja tam wiem. też grywam w rpgi.
OdpowiedzUsuń