niedziela, 10 lutego 2013

Anna Kańtoch nie powinna w tym roku dostać Zajdla (tylko Żuławskiego)

Straszną głupotę palnąłem parę miesięcy temu pisząc, że w fantastycznych nagrodach książkowych będzie posucha. Dopiero agrafek wyjaśnił mi pomyłkę i z miejsca podał ze sześć bardzo dobrych tytułów. Usprawiedliwić się mogę tylko tym, że części jeszcze nie przeczytałem, a przy reszcie coś mi się zawichrowało w neuronach i nie przypisałem ich do 2012. Sam nie wiem, skąd mi się wzięły Widma w 2011. Ale nie na Widma teraz czas, tylko na Czarne.
W porządnej internetowej recenzji powinno w tym miejscu pojawić się streszczenie. Niestety tak się nie da. Czarne nie jest długie, zreferowanie kilku pierwszych stron nic nie da, zreferowanie kilkudziesięciu namiesza jeszcze bardziej. W Czarnem szukanie jakiegoś prosto określonego porządku wynikających z siebie zdarzeń, które razem dają poczucie chronologii nie ma sensu. Co więc napisać? Ano to:

Jarosław Iwaszkiewicz zawiązał z H. P. Lovecraftem spółkę autorską, żeby napisać wspólnie Piknik pod Wiszącą skałą.

Bohaterkę poznajemy w lecznicy dla nerwowo chorych dość zamożnych, żeby opłacić dyskrecję i warunki eleganckiego pensjonatu nad morzem. Zostaje wypuszczona, spędza pewien czas u rodziny w Warszawie, gdzie przydarza się jej kilka istotnych epizodów. W końcu wraca do rodzinnej posiadłości w Czarnem, gdzie, jak w znanym opowiadaniu Iwaszkiewicza, ożywają wspomnienia. Równolegle do wątku współczesnego przewijają się retrospekcje z dzieciństwa bohaterki. Pamiętać jednak należy, że Kańtoch pisze fantastykę, i to taką ambitną, więc słowa "wątek współczesny" oraz "retrospekcja" nie powinny sugerować ich wzajemnego usytuowania i relacji. Do tego dochodzi niepokojąca erotyka, a rozdział, który wiele wyjaśnia, mógłby zostać wykrojony i opublikowany jako bardzo straszne lovecraftowskie opowiadanie.

A wszytko napisane pięknym językiem. Chyba najlepsza książka Autorki – ale tu nie mogę być pewny, bo nie czytałem jeszcze Przedksiężycowych. Bardzo chciałem, ale najpierw nie miałem czasu, potem pieniędzy, w końcu stwierdziłem, że poczekam, aż Fabryka puści drugi tom, bo może będzie jakaś promocja... mniejsza. Na szczęście mamy Powergraph.

Czarne może okazać się (nomen omen) czarnym koniem w wyścigu po Nagrodę imienia Jerzego Żuławskiego. Kiedy Jacek Sobota parę lat temu apelował do jurorów o odważną decyzję, jak na złość nie było do tego okazji. Teraz wreszcie jest, więc etatowi zdobywcy laurów mogą odpocząć. Albo powalczyć o Zajdla. W przypadku tej nagrody Anna Kańtoch szczęścia miała dukajowe, czyli zbyt duże – więc chociaż zasługuje, ludzie mogliby westchnąć "znowu". A tego chyba nie chcemy.

Swoją drogą rodzi się temat na oddzielny temat, a może jakąś poważniejszą dyskusję, czy autorów urodzonych w drugiej połowie lat 70 można już nazwać pokoleniem (tu jakaś mądra nazwa). Orbitowski, Szostak, Twardoch, Kańtoch awangarda, która zrywa z traktowaniem fantastyki jako "literatury konwencji" (czy raczej sklepiku dla pisarzy-majsterkowiczów, gdzie kupuje się gotowe elementy i z nich buduje) oraz czytuje rzeczy, które w opinii ortodoksów są niewartym uwagi bełkotem. I czy będą następcy, bo generacja lat 80 zdaje się mocno trzymać popkulturowego paradygmatu

12 komentarzy:

  1. Śpieszmy się pisać, co nam w głowach siedzi, inaczej ktoś napisze o tym pierwszy:). Ta stara prawda znowu dała o sobie znać, bo przecież i ja zbieram się do wpisu o pokoleniu "kwiatkowym" i nawet mam na to pomysł, ale ciągle zwlekam. Teraz mnie zmobilizowałeś:).

    A to, co piszesz o "pokoleniu" "lat 80" to chyba prawda. Tez warto o tym pomyśleć. Tak więc teraz Ty się musisz spieszyć:D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pokolenie "kwiatkowe" mogłoby doczekać się i dyskusji na swój temat. Takiej w typie SODu

    OdpowiedzUsuń
  3. No przecież w naszem środowisku mówi się "generacja". Czy aby MP nie przypisał ich już do którejś?
    also: bon mot o Czarnym ładny, ale ten Iwaszkiewicz to mnie trochę odstrasza...

    OdpowiedzUsuń
  4. Na hasło: "generacja" ludzie czasem reagowali wysypką, bo Parowski miał kiedyś taki odruch, żeby opisywać polską fantastykę właśnie generacyjnie. A że działo się to w czasach burzliwych dysput, to pojawiały się wcale mocne żachnięcia na takie "generacjonowanie". Ale można by rzeczywiście o tym porozmawiać. Na przykład na DOF, gdzie już dawno żadnego WINDOWSA nie było.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie niby też, bo zbiorek Iwaszkiewicza pozostawił mnie obojętnym. Ale co robić, jeśli się kojarzy tak, a nie inaczej.

    @pokolenie: oprócz tego, czy "generacja pisarzy-kwiatków" będzie miała następców (bo może "osiemdziesiątników" nie należy jeszcze skreślać, przecież jeszcze nie mają trzydziestki) interesuje mnie rola Dukaja w tym wszystkim. Czy należy do grupy? Czy jest kolegą, czy starszym kolegą? A może mistrzem? (Doctor) Who knows.

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie tak sobie pomyślałem: napiszę "generacja", będzie śmiesznie, bo Parowski, debaty, konflikty, haha. A potem przyszły wątpliwości, że przecież ten cały wielki spór dogasał już, kiedy ja zaczynałem się bawić w fantastykę, i dzisiaj mało kto wie, o co się rozchodzi. Jak dla mnie temat wart jest dyskusji, ale myślicie, że te całe generacje jeszcze kogoś dzisiaj obchodzą?

    OdpowiedzUsuń
  7. Szukam właśnie odpowiednich fragmentów w "Małpach pana Boga" (ale kiepsko mi idzie, bo mnie Benedykt wytrącił z równowagi), ale chyba chodziło o to, że Parowski przesadził i już w 1990 doliczył się coś ze sześciu generacji. Wystarczało mu dwa lata interwału i dwa teksty o podobnej tematyce, żeby ogłosić Generację. Tymczasem "generacja kwiatków" jest chyba faktem i nie zamierzam temu zaprzeczać tylko dlatego, że jakiemuś piernikowi przypomną się młodzieńcze swary :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, czy "generacja Kwiatków" jest faktem. Faktem jest, że trzech pisarzy przyjaźni się ze sobą i wszyscy trzej nawzajem na swoje pisanie wpływają. Ty wpisałeś w ten "nurt" Kańtoch. Myślę, że aby mówić o szerszym zjawisku, trzeba by się zastanowić, czy jest ktoś jeszcze, kto należałby do "generacji", albo czy Kwiatkowie mogą mieć, albo mają wpływ na innych pisarzy.
    Gdybym miał szukać podobieństw, wspomniałbym o Jewgieniju Olejniczaku, jako autorze trochę pokrewnym "kwiatkowości". Znaleźlibyście kogoś jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie się zastanawiam. Musiałbym podczytać kilka rzeczy.
    "Kwiatkowie" to nazwa robocza, bo aż trzech (i to najgłośniejszych) tak się nazwało. Przynajmniej nie mogą mieć pretensji, że coś im wmawiam :) Kańtoch weszła do tego towarzystwa dzięki Czarnemu. Nie żeby pozostałe jej książki są złe (mnie się podobały), ale były bliższe głównemu nurtowi fantastyki.
    Jewgienij by pasował za Besławię. Nie wiem, co z Kubą Małeckim, bo nie znam jego dwóch ostatnich powieści.

    OdpowiedzUsuń
  10. Małecki chyba by pasował, może jeszcze Protasiuk, chociaż jego twórczość znam słabo.
    Ciekawi mnie natomiast inna rzecz; Parowski pisał, że wyróżnikami poszczególnych generacji były ważne wydarzenia polityczne (Czerwiec 56, Marzec 68, itd.). Przyznam się, że nie bardzo wiem, co miałoby być takim "przeżyciem pokoleniowym" w przypadku szóstej generacji.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśliby szukać klucza politycznego, to być mieściłby się w nim brak jakichś szczególnych przełomów politycznych:). W ciągu ostatnich mniej więcej dwudziestu lat nie doszło w polityce do czegoś przełomowego i pisarze - jeżeli polityka rzeczywiście ma na nich aż taki wpływ - mogli odetchnąć. To zaowocowało u "Kwiatków" spojrzeniem w siebie. I jasne, w tle pojawia się historia, ale w tej historii najważniejszy jestem "ja", a nie wielkie przewartościowania mas i prądów historycznych. "Kwiatkowie" nie muszą bronić indywidualizmu, mogą się na nim skupić. Nawet jeśli Orbitowski zmaga się jakoś z historią, to nie jest to walka bojownika za sprawę, ale Orbitowskiego próba odnalezienia siebie wobec historii. Twardocha z kolei bardziej chyba interesują mechanizmy niż idee. Zreszt zobaczcie jak funkcjonuje historia w "Czarnem".

    Nie, żeby akurat historia nie była w ich powieściach obecna. Przeciwnie. Ale może jest obecna dzięki temu, ze mogą na nią spojrzeć nie jako cząstki jakiegoś historycznego zawirowania, ale właśnie jako indywidualne "ja" - może trochę chore, trochę karykaturalne, ale swoiste.

    Widzę, że pakuję tu Ziucie własny wpis blogowy, więc dość już tego:).

    OdpowiedzUsuń
  12. O Lovecrafcie podczas czytania powieści -- świetnej powieści -- nie pomyślałem ani razu; próbowałem przez pierwszą połowę książki rozgryźć, z czym mi się jej oniryczność kojarzy, aż wreszcie stało się jasne: to napisałaby Gustav Meyrink, gdyby urodziła się w nieco bliższym nam miejscu w czasoprzestrzeni i była kobietą.

    OdpowiedzUsuń