sobota, 22 stycznia 2011

Moriarty!

Wystukuję te słowa z lekkim oporem, bo temat arcyciekawy, a ja nie czuję kompetentny. Ale chyba muszę, bo nikt jeszcze o tym nie pisał. Czyli coś jak z moją pracą magisterską.
Jakiś czas temu ukazał się opasły Sherlock Holmes. Dzienniki i przygody.. Można je bez trudu kupić za śmieszne pieniądze na taniej książce. I byłbym tak zrobił, gdyby nie ukazała się jeszcze grubsza Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa. Ważna książka, bo dotychczas przygody detektywa były porozrzucane po rozmaitych kompilacjach różnych wydawnictw i z cudem graniczyło zebranie kompletu, w którym nie byłoby dubletów, braków albo obu naraz.
Dzieła Doyle'a i inne klasyki z tamtych lat to doskonały przykład tego, jak hartowała się popkultura. I jak powoli dochodzono do rzeczy dla nas oczywistych. Na przykład Moriarty. Główny szwarccharakter, Napoleon zbrodni pojawia się od razu w Ostatniej zagadce i ginie. Można pomyśleć, że autor wymyślił profesora na kolanie i tylko dlatego, że Holmesa nie mógł pokonać byle zbir. Późniejsze wystąpienia Moriarty'ego to jeden prequel oraz szereg aluzji w opowiadaniach.
Ze współczesnego punktu widzenia sir Arthur był rozrzutnym twórcą. Bohaterowie popkultury żyją w swoich własnych światach (komiksiarze używają nazwy uniwersum: uniwersum Batmana, uniwersum Supermana i tak dalej) i tak też jest z Sherlockiem Holmesem. Ma arcywroga (Moriarty), sidekicka (wiadomo kogo), kobietę życia (Irenę Adler), brata (Mycroft; BTW chyba na nim wzorowano brata Adriena Monka w znanym serialu) oraz policjanta z zakutym łbem (Lestrade), lecz żadna z tych postaci nie została należycie wykorzystana (wyeksploatowana?). Gdyby Arthur Conan Doyle był współczesnym scenarzystą serialu – albo komiksu, albo gry – rozciągnąłby walkę z Moriartym na cały sezon albo i dłużej. I nie chodzi o to, że ganialiby się po europie przez 22 odcinki (22 opowiadania, 22 zeszyty...). Holmes już dużo wcześniej zacząłby napotykać się na przesłanki, że w brytyjskim świecie zbrodni istnieje jakaś nieznana siła, macher ciągnący za sznurki. A tymczasem kicha, postać z takim potencjałem (chyba pierwszy i kanoniczny geniusz zła) dopisana na odczep się.
Ciekawe, że rozumieją to filmowcy. Nie znam statystyk, ale na moje oko 90% z filmów o Sherlocku Holmesie niebędących adaptacjami oryginalnych tekstów, próbuje zrobić z postacią profesora Moriarty'ego to, na co zasługuje.


Dopisek na marginesie:
Gdy pisałem powyższy tekst, towarzyszyli mi inni bohaterowie naszych czasów. Najpierw była Stawka większa niż życie, ostatni odcinek, ten z gruppenfuehrerem WOLF-em. Jeden z najlepszych odcinków. Niestety, magia serialu pryska, gdy Kloss pojawia się w radzieckim mundurze. Tego się nie robi.
Potem przełączyłem na Wilka i zająca. Odcinek, w którym biegali po wzorowej socjalistycznej. W tle grało Oxygene Jarre'a. Co by nie mówić, ścieżki dźwiękowe w rosyjskich kreskówkach były zawsze niebanalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz