poniedziałek, 18 października 2010
Sztuka teatru
Wysłuchałem właśnie (Teatr Polskiego Radia rulez) tuwimowskiego Porwania Sabinek. Tuwim ukazał się jako praojciec Bartosza Wierzbięty: wziął staroświecką sztukę niejakiego Franza Schoenthana i tak przetłumaczył, że właściwie napisał od nowa. Aby jeszcze bardziej ukontentować KuK Ziutę, akcję przeniósł w scenerię galicyjską (niespodziewane u Żyda z kongresówy). Sama sztuka to wodewil z piosenkami, nieustannym qui pro quo oraz fenomenalnym Wieńczysławem Glińskim w roli dyrektora wędrownego teatrzyku.
Tak mi się teatr w słuchawkach spodobał, że przesłuchałem jeszcze Fredrę, Gogola, Molier'a i Kolację na cztery ręce. I naraz pomyślałem, jaką krzywdę robi szkoła. Przerabia się wśród lektur kilka sztuk, ale są one tylko czytane. Od wielkiego dzwonu trafi się wyjście na Dziady. Bez sensu. Równie dobrze można czytać partytury zamiast słuchać muzyki. Albo nie iść do kina, tylko oddawać się lekturze scenariuszy.
Odkrywszy miłość do teatru, szykuję się na ostateczny test. Może Strinberg. Albo Czekając na Godota. Wtedy niesiony zachwytem rzucę wszystko by zapisać się na teatroznawstwo, albo polegnę i cofnę się do fantasy. Jeden cykl, albo dwa, a wybiję sobie głupoty z głowy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz