niedziela, 23 sierpnia 2015

Polcon i inne drobne przyjemności

Ach, jak ja się cieszę, ze wreszcie udało mi się wyrwać na Polcon. W zeszłym roku tak się złożyło, że nigdzie nie pojechałem, ale przez ostatnie cztery dni odbierałem w Poznaniu zaległą radochę.
Wielkie brawa należą się organizatorom, którzy wytężyli wszystkie swoje siły, by dać uczestnikom tak profesjonalną imprezę. Wielkie brawa dla uczestników – zdarzało mi się narzekać na fandom, są i tacy, co hejkcą go regularnie, ale powiedzcie, jest gdzieś podobna wspólnota? Chłopaki i dziewczyny, młodzi i starzy, ludzie o rozmaitych poglądach i pomysłach na życie mogą się spotkać i znaleźć wspólny język. Żeby świat się od nas tego nauczył.
Nic tak nie cieszyło, jak ponownie spotkać nowych znajomych, albo po raz pierwszy takich, z którymi do tej pory utrzymywało się wyłącznie kontakty wirtualne. Może tylko spotkać znajomych, którzy wcześniej nigdzie się nie ogłaszali, że przyjadą – tu ukłony w kierunku Dabliu, Małeckich i Berbeleka. Aż nie mogę się doczekać Wrocławia za rok – zwłaszcza że trwać będzie aż pięć dni. Może wtedy uda mi się porozmawiać choć przez chwilę ze wszystkimi, którzy mi tym razem umknęli.
Co do Zajdli. Cóż, głosowałem na Pokój światów, ale Forta też cieszy. Misiek Cholewa jest dobrym pisarzem, wartym wszelkiej czytelniczej uwagi, a do tego robi kapitalną rzecz, promując spece operę i military sf, dwa (pod)gatunki, których polskiej fantastyce do tej pory umykały. Żal za to Ani Kańtoch. Pięć statuetek i fakt, że w ostatnich latach tylko dwa razy się zdarzyło, że nie była na podium (w 2012 i 2013), tylko jej szkodzi. Kiedyś złościliśmy się, że Nagroda stała się Dukajem roku. Na zachodzie Hugo oskarżano o nadmierną koncentrację na Mieville'u. To przykre, że przez nadgorliwość fanów Ania wychodzi na kogoś, kto odbiera szanse innym.
A propos Hugo: złożyło się, iż zostały rozdane tego samego dnia, co Zajdle, więc odcięty od internetu, oraz zajęty nocnymi fandomu rozmowami, nie byłem ich w stanie śledzić. Zatem wróciwszy do domu zaglądam do Sieci i odkrywam cuda. Szef wściekłych szczeniaczków, Vox Day, ogłosił niemal całkowite zwycięstwo swojej inicjatywy. Równocześnie na boing boingu Cory Doctorow cieszy się ze zmasakrowania piesków przez konwentowiczów. Abstrahując od wojenek raduje fakt, że wszyscy są zadowoleni. A najbardziej zadowoleni jest z pewnością Liu Cixin, który jako pierwszy nieanglojęzyczny autor rozbił bank. Teraz tylko czekać na tłumacza, który podoła z polszczyzną.

PS: ten wpis jest efektem sprytnej sztuczki zastosowanej na mnie przez ekipę polconową. Na przemian chwalili mnie i ganili – głównie właśnie za niepisanie bloga. Ponieważ jestem mało wrażliwy na pochwały, a przeżywam krytykę, musiałem wyrównać karmę i wystukać parę literek.

4 komentarze:

  1. A ja czekam na udostępnienie materiałów z prelekcji o ekranizacjach Lema - byłam zbyt zmęczona po własnej prelekcji, by sprawnie notować, a nie mogę się już doczekać obejrzenia "śmieciowej animacji" z 2007 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To spisz też tę o spaghetti westernach!

    mc

    OdpowiedzUsuń