poniedziałek, 20 września 2010

Gratulacje

Zdałem z marszu egzamin z MiAST (Modelowanie i Analiza Sieci Telekomunikacyjnych). Jest to o tyle ciekawe, że nie pamiętałem takiej banalnej czynności, jak całkowanie przez części i musiałem pół godziny metodą intuicji matematycznej szukać, jaka to funkcja daje po zróżniczkowaniu alfa razy w nawiasie: jeden plus chyba iks razy e do alfa iks – cuś w ten deseń. W każdym razie: rozwiązałem za jednym zamachem dwa problemy nietrywialne. Gratulacje temu Ziutu.

Serwis TVP donosi, że niedzielna premiera trzeciego sezonu Czasu honoru połknęła bez popity nie tylko Taniec z gwiazdami oraz Ojca Mateusza, ale i Familiadę. Wielokroć czytałem newsa, doszukując się semantycznej sztuczki, podejrzewając, że połknięta została powtórka Tańca z gwiazdami, spot Ojca Mateusza, albo edycja DVD Familiady, lecz jednak nie. To chyba prawda. Czuję się jak sekciarz, którego guru przemaszerował po oczku wodnym na dziedzińcu Instytutu Ateizmu Bojowego. Gratulacje temu Czasu.

I znów TVP. Tym razem Wiadomości. Zespół Bayer Full podpisał umowę z Chińczykami na 65 milionów (sic!) płyt i rusza podbijać państwo środka. Rację miał Łukasz Orbitowski, mówiąc mi, iż disco polo to jedyny prawdziwie polski wkład w światową muzykę. Niepocieszeni będą tylko metale. Dotychczas to Vader z Behemothem były symbolami naszej zamorskiej muzycznej potęgi. Tym niemniej – gratulacje temu Fullu.

***

Przyszło mi do głowy, że Wit Szostak to pisarz straszniejszy od Dukaja.
W większości opinii Jacek Dukaj uchodzi za literackiego wampira, który pomysł jedną powieścią lub opowiadaniem wysysa do szpiku kości, wypala na popiół tak, że nikt już, nawet sam Dukaj, nie wyciśnie ani kropelki literatury więcej. Tymczasem prawdziwym Dexterem jest Szostak. On dopiero eksploatuje idee. Jak Kompania Wschodnioindyjska plantacje herbaty. Trzy lata temu jeździł po konwentach, grał na skrzypcach, żył folkiem, chałupą, wierzbą przydrożną i oberkiem. Dziś zaś już go to nie obchodzi. Skrzypce pewnie odłożył, by się kurzyły, bądź spylił na Allegro.
Na półce czekają mnie (i długo poczekają) Chochoły, czyli Szostak miejski. Ale ciekawsze od książki będzie czekanie te dwa-trzy lata, aż Szostak wyprze się miasta. Tylko co dalej? Wieś już nie, miasto też – niewiadoma.
No chyba, że kiedyś zapytany, odpowie: "Tischner? szczerze mówiąc, to każdy ksiądz z gór filozofuje".

4 komentarze:

  1. Się zdziwisz. Planuję powieść w małym miasteczku z pałacem

    OdpowiedzUsuń
  2. A może... w kosmos?
    Hard SF by Wit Szostak, to by było odjechane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jednak byłabym za technothrillerem w rytmie samby.

    OdpowiedzUsuń
  4. To są całkiem akuratne pomysły. Książka – tu dajmy tę space operę – wychodząca z zupełnie innej tradycji niż nakazywałaby konwencja. Rzecz chyba niewykonalna. Bo kto by to napisał? Musiałby chyba autor wymyślić całe SF od podstaw. Własne SF, osobiste.

    Małe miasteczko z pałacem? Hm...

    OdpowiedzUsuń