poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Czemu zachwyca

W skrócie: pod tym wpisem na blogu Fantasy & Science Fiction wybuchła dyskusja o krytyce literackiej i samej literaturze. Sprawa obiła się o DOF i miała preludium na facebookowym profilu pisma (trzeba zjechać do wpisu o Nova Swing z 8 lipca 2011). I zasadniczo dyskusja już się wypala, odkąd Agrafek zepsuł zabawę stwierdzając, że jednak się wszyscy ze sobą zgadzamy. Niemniej została jeszcze jedna zadra. Zacytuję wypowiedź redakcji F&SF z facebooka:

Adamie [jeden z uczestników rozmowy — przyp. Ziuta], ostrożnie, my zwróciliśmy uwagę na to, że „murem nie do sforsowania” są naszym zdaniem najciekawsze książki z „UW”, czyli te, które w największym stopniu odbiegają od pożądanych na ogół przez czytelnika schematów, wymagają wysiłku interpretacyjnego, szerszej znajomości literatury (nie tylko fantastyki). Sam wydawca przyznał, że książki Wattsa, Strossa czy Bacigalupiego w zasadzie nie powinny znaleźć się w tej serii, bo choć to świetna science fiction, to mimo wszystko pod wieloma względami bardzo tradycyjna, a tymczasem „UW” stawia na nowatorstwo, przełamywanie schematów, wszelkich ograniczeń wyobraźni itd.
(Określenie "wypowiedź Redakcji" jest trochę mylne. Po prostu nikt nie podpisał się pod użytkownikiem "Fantasy & Science Fiction" i mogę tylko zgadywać, kto to był)

"Sam wydawca przyznał, że książki Wattsa, Strossa czy Bacigalupiego w zasadzie nie powinny znaleźć się w tej serii, bo choć to świetna science fiction, to mimo wszystko pod wieloma względami bardzo tradycyjna, a tymczasem „UW” stawia na nowatorstwo, przełamywanie schematów, wszelkich ograniczeń wyobraźni itd." — poczułem się oszukany. Ostatnio przydarzyło mi się takie coś, kiedy dowiedziałem się, że "wojenne" partie Miast pod skałą Huberatha autor dopisał, żeby przypodobać się nastoletnim czytelnikom Achai. Nie wiem, czy to prawda, ale ktoś tak w sieci twierdził, a ja uwierzyłem.
I mnie zabolało. Czytałem Miasta pod skałą "integralnie", każdą stronicę traktując poważnie. Tymczasem okazało się, że 1/3 książki to pic na wodę. Ktoś mi zrobił brzydki kawał.

Do czegoś podobnego przyznał się wydawca UW — pewnie Andrzej Miszkurka. Umieścił w prestiżowej serii książki, które się do niej nie nadają. Po co? Żeby oszukać ludzi, wmawiając im wybitność czegoś, co jest przeciętne?
Mógłbym się pocieszać, że nie jestem jedynym, który się nabrał. Byli i inni. Na przykład sam Jacek Dukaj.
O Accelerando napisał esej, w którym stwierdzał: "Gdyby ktoś szukał jednej tylko książki, która mu pokaże, dokąd zmierza SF na początku XXI wieku, Accelerando Charlesa Strossa stanowiłaby chyba najlepszy wybór"; "Strzela on pomysłami z częstotliwością charakterystyczną bodaj tylko dla Lema i Egana"; "Będzie to może najczystszy rodzaj fantastyki: fantastyka idei, tycząca wyłącznie tego, co konieczne, i tego, co niemożliwe". O Bacigalupim: "Oto jest nowa ostateczna "granica", "the final frontier" dla science fiction". O Ślepowidzeniu zaś wszyscy wiemy, że wielką dyskusję (już nic w fandomie nie czytamy, bo czytanie zabiera czas na dyskusje) poświęciło mu trio S.O.D.
Mógłbym się tak pocieszać długo. Ale się nie dam.
Ślepowidzenie, Accelerando czy Nakręcana dziewczyna to są wybitne powieści (Nakręcana... chyba najmniej, można też pokłócić się o Rzekę bogów McDonalda), absolutnie godne publikacji z ambitnej serii Uczta wyobraźni. Wszystkie trzy dotykają ważkiej tematyki, zmuszają do przemyśleń, zastanowienia się, gdzie się znajduje dokąd zmierza nasza cywilizacja, a do tego są napisaną znakomitym językiem wciągającą literaturą.
Zademonstruję na przykładzie Ślepowidzenia. Watts zrobił to, czego oczekuje się od wielkiej literatury. Wziął się za bary z tajemnicą człowieczeństwa. Wziął jego istotną składową, której często nie zauważamy — świadomość — i poddał próbie. Wymierzać sprawiedliwość widzialnemu światu — tego od literatury wymagał Joseph Conrad. I Watts to zrobił. Do tego nie narzucił jedynej interpretacji. Nieoceniony Łaku na Katedrze potraktował Wattsa — ateistę-racjonalistę w typie Dawkinsa — jako gnostyka.

Dlaczego więc Wydawca i Fantasy & Science Fiction (cały czas przepraszam, że cytuję internetowych noname'ów) polegli czytając Ślepowidzenie, Accelerando, Nakręcaną dziewczynę? A do tego Wydawca udaje, że jednak zrozumiał, bezmyślnie umieszczając je w UW?
Interpretacja złośliwa jest taka, że trzy wymienione książki to SF. I problemem nie była tradycyjność albo schematyczność, tylko brak odpowiedniej wiedzy. Ale to jest wyjątkowa złośliwość, bo Watts zamieścił na końcu książki bibliografię.
A może jest to reakcja na dobrą sprzedaż. Andrzej Miszkurka mówił na Krakonie, że Ślepowidzenie i Nakręcana... jako jedyne z serii zwróciły się. Ktoś więc rozumuje, że jak się sprzedało, więc musi być głupie, bo ludzie to bałwany i kupują tylko chłam. To też złośliwe wyjaśnienie.
Wolę inne, które, które właśnie wykoncypowałem. Zwróćmy uwagę, jakie "cnoty" posiadają książki z UW według Fantasy & Science Fiction: "„UW” stawia na nowatorstwo, przełamywanie schematów, wszelkich ograniczeń wyobraźni itd."
Wypowiedzi "elitarnych" (określenie roboczo zaproponowane przez nosiwodę) pełne są tego typu wyrażeń. Według nich dobra literatura "uchyla się konwencjom", "manipuluje", "nie ułatwia", "wykracza poza schematy kultury masowej" jest dla wielu "murem nie do sforsowania". Brzmi to pięknie, ale nadużywane staje się mową-trawą.

Tutaj podeprę się autorytetem wielkiego, moim zdaniem, pisarza, Gilberta Keitha Chestertona. W Rzeczy pierwszej, eseju religijnym pisze tak:
U każdego sławnego heretyka zawsze występowała kombinacja trzech charakterystycznych cech. Po pierwsze, odrywał on jakaś prawdę wiary (...)od całości zbilansowanych prawd Kościoła. Po drugie, przeciwstawiał tę jedną wybraną przez siebie prawdę wiary wszystkim pozostałym. Po trzecie wreszcie (najbardziej znamienne), najczęściej nie zdawał sobie sprawy z tego, że faworyzowana przez niego prawda wiary jest również tajemnicą, przynajmniej w tym sensie, że należy ona do prawd tajemniczych, zagadkowych i dogmatycznych.
Teraz podstawcie pod "wiara" I "kościół" słowo "literatura".
Bo można powiedzieć, że Fantasy & Science Fiction stało się organem drugiej wielkiej herezji (obok "fabrykanctwa", o którym napiszę przy innej okazji) w polskiej fantastyce. "Elitaryści", poszukując wielkiej fantastyki i walcząc z fantastyką prostą, upodobali sobie dwie cnoty, które postawili ponad wszystko inne: transgresję i wyobraźnię. Tyle, że samodzielnie nie są one żadnymi cnotami. Przekraczając granicę można wleźć na pole minowe, a nadmiernie rozbudzona wyobraźnia prowadzi do bezmyślnego marzycielstwa.
W heretyckiej optyce "elitarystów" Ślepowiedzenie nie dokonuje transgresji, bo jest przykładem fantastyki eksploracyjnej, ani nie nie przełamuje wszelkich granic wyobraźni, bo narzuca wyobraźni najsilniejsze pęta — logiczną myśl.
Dla nich więc to nie jest wielka literatura.
Dla mnie właśnie jest.

I jeszcze jedna myśl, trochę z boku. Jest prosta odpowiedź, dlaczego tak rozpleniły się u nas amatorskie recenzje, czy to proste polecanki, czy dłuższe analizy pióra nosiwody albo Anneke.
Romantyzm.
Romantyzm na dobre i na złe odcisnął piętno na polskiej duszy. U nas więcej znaczy wiara i czucie niż mędrca szkiełko i oko. Stąd amatorszczyzna, stąd polecanki i nosiwoda idący z visem na tygrysa, to jest tfu!, z esensją na Harrisona.

Duchy karczemnej tworem gawiedzi,
W głupstwa wywarzone kuźni.
Dziewczyna duby smalone bredzi,
A gmin rozumowi bluźni".



"Dziewczyna czuje, - odpowiadam skromnie -
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.



Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!
"
Źródło