Ponieważ e-papierowy ekran jest najdroższą częścią urządzenia, naprawa w praktyce nie będzie się różnić o zakupu nowego. Nie zdziwiłbym się, gdyby serwis też ograniczył się do przegrania zawartości dysku na drugi egzemplarze i podbicia książeczki. Dzisiejsza elektronika jest monolityczna. Spojenia nie wyglądają na coś, co można ot tak otworzyć i ponownie zamknąć. Hardware to jeden plastikowy blok. Telefon znajomej ma wbudowaną na stałe baterię. Minęły czasy pana elektronika z lutownicą.
Do kosztów i niewygody związanych z naprawą/wymianą czytnika powinienem doliczyć straty moralne. Smutno mi bez niego. Czytnik ebooków to szczytowe osiągnięcie ludzkości w ciągu ostatnich dziesięciu lat (pomijając oczywiście rzeczy w rodzaju leków nowej generacji). Przynajmniej ja nie pamiętam z rzeczonego okresu niczego, co by mi bardziej poprawiło jakość życia. Gigabajty pamięci, łatwy dostęp do literatury z całego świata, no i poręczność. Sześciocalowy czytnik mieści się w wewnętrznej kieszeni marynarki.
Oczywiście to nie jest tak, że czytniki mają same zalety. Nie idzie czytać na nich podręczników – tu jak na razie wygrywa papier i klasyczne zakładki. Słabo radzą sobie ze wszystkim, co wykracza poza jednolity blok tekstu . Dlatego dziwi, że Dukaj i Allegro chcieli zrewolucjonizować ebooki właśnie ilustracjami i przypisami. Nie wyszli na tym za dobrze, a szkoda, bo Starość aksolotla to dobra (mikro)powieść, która bez problemu poradziłaby sobie bez marketingowo-nowinkarskiej otoczki. Ja w każdym razie nominowałem ją do tegorocznych Zajdli.
Jednak żaden sceptycyzm nie wytłumaczy felietonu Grzędowicza, który ukazał się numerze 1/2008 Nowej Fantastyki i dotyczył właśnie e-readerów.
Grzędowicz opisuje buńczuczne zapowiedzi szefa Amazonu, że oto nadchodzi kres klasycznej książki, i sobie z nich kpi:
Definitywny koniec książki – zawył mi prosto w twarz tytuł gazetowy ze szpalty powieszonej w kiosku. (...) kiedy czytam w prasie coś, co mnie irytuje, podświadomie słyszę w wyobraźni głos autora. (...) ociekający hipokryzją oburzony dyszkancik (...) Tym razem jednak głosik był inny. Ociekał jadem i złośliwą satysfakcją, jakby ten definitywny koniec druku i książki zwłaszcza był wyczekiwany i wytęskniony.Dalej Grzędowicz pisze, że nie znosi postępu dla samego postępu i jedyną zaletą czytnika, jaką może sobie wyobrazić, jest pojemność. Zaraz jednak dodaje, że tak reklamowany Kindle jest brzydki jak zeschnięta musztarda, a jego guziki przypominają toporną radziecką elektronikę. Do tego mikroskopijny ekran ma ledwo sześć cali przekątnej, urządzenie, zamiast starego, dobrego pdf-a, obsługuje jakieś egzotyczne mobi.
Jeśli parę dni temu wszyscy zachwycali się cytatem z Lema, w którym mistrz trafnie przepowiada elektroniczną przyszłość książki, tak felieton Grzędowicza można spokojnie postawić w gablotce z nieudanymi prognozami fantastów. Mam nadzieję, że kurator przyszłego muzeum SF będzie uczciwy i umieści takie rzeczy na ekspozycji. Wystarczyło bowiem kilka lat, a guziki zastąpił dotykowy ekran (choć ja nadal je lubię), dość pokracznie wyglądające pierwsze modele zastąpiły przedmioty bardzo estetyczne i stylowe (komórkom podobna podróż do podobnej formy zajęło o wiele dłużej), mobi i epub rozpowszechniły się, a sześć cali okazało się całkowicie wystarczać.
Nie to jednak zdumiewa u Grzędowicza. Każdy się może mylić. Chodzi bardziej o źródło pomyłki. Grzędowicz bowiem od niepamiętnych czasów jest archetypicznym przykładem polskiego fantasty-prawicowca. Zabejcowanego w korwinizmie, niechętnemu wszelkie biurokracji wyznawcy wolnego rynku. A odkąd Pilipiuk zaczął nieśmiało opowiadać się za społeczna gospodarką rynkową, nie ma chyba w polskim fandomie drugiego takiego prawaka w starym stylu.
Jak sobie o tym przypomniałem, to zaraz złapałem się za głowę: przecież Grzędowicz postąpił całkowicie wbrew swojemu światopoglądowi. Mógłby być przeciwko Kindle'owi, gdyby zaplanowała go komisja, a wdrożył państwowy urząd za pieniądze z jakiegoś unijnego instytutu czytelnictwa. A jest na odwrót: Amazon to prywatne przedsiębiorstwo. Jeśli Grzędowiczowi nie podobała się marketingowa gadka Bezosa, ani kulawe początki jego flagowego produktu, to przekreśla w ten sposób mechanizmu wolnego rynku. No chyba że żadne mechanizmy go nie interesują, a tylko czeka na gotowe.