wtorek, 22 czerwca 2010

Sesja, wybory i Zabużanki

Sesja, sesja – człowiek robi wszystko, byle się nie uczyć.
Jak po każdych wyborach wraca na ekrany dwukolorowa mapka Ojczyzny z towarzyszącym jej kategorycznym stwierdzeniem, że preferencje polityczne wyznaczają granice rozbiorów. Mówiąc zaś inaczej – Kongres wiedeński wiecznie żywy.
To błąd.
Zapominamy, że spora część Polski zachodniej to nie żaden zabór pruski, tylko terytorium zdobyte na Niemcach w 1945. Zamieszkują je przeważnie potomkowie ludności deportowanej z Kresów. To narzuca kompletnie różną optykę. Dotychczas było: zachód, Poznań, przemysł, Europa, praca organiczna i wiadomo kto kontra wschód, tereny przeludnione i niedorozwinięte, a wtedy jeszcze bardziej wiadomo kto. Taki punkt widzenia spłaszcza i trywializuję. Ja proponuję Teorię Ziuty, że województwa Zachodniopomorskie, Warmińsko-mazurskie, Lubuskie i Dolnośląskie należy uważać za Nowogródzkie, Wileńskie, Tarnopolskie, Pińskie et caetera. Sensu w tym niewiele więcej, ale można napisać w gazetach, że wiadomo kogo wybrała Hakata i Poleszczucy.
Mam też drugą teorię. Tak samo wyglądał ustalony za Gierka podział Polski między Coca-Colę i Pepsi. Kongresówka z Galicją Zachodnią piły Pepsi, reszta kraju Colę. Więc może to jest klucz do polskiej racji stanu? Polityka jako narzędzie brutalnej wojny producentów napojów gazowanych?
Uważajcie, co pijecie, bo to może być prowokacja.

Ale dajmy spokój polityce, bo z niej tylko wrzody żołądka. Pewien bloger mieszkający w Szkocji bardzo narzekał na tubylców. ze to spasione niechluje, ubrane jak ostatnie dziady, a prym wiodę Szkotki, przy których najgorszy polski kocmołuch, wyrwany o trzeciej w nocy ze snu, wygląda niczym księżniczka.
Jest to zjawisko globalne, narastająca wraz ze zbliżaniem się do Uralu. I zaobserwowałem to na przykładzie studentek z byłej WNP. Mieliśmy w poniedziałek laboratorium z MPLS (multiprotocol label swistching - ale to wiadomo ;-)). Z braku miejsca na sali prowadzący zorganizował ustną wejściówkę na korytarzu. Wtedy pojawiła się starościna trzeciego roku, bodaj Białorusinka. Zaczepiła prowadzącego, ustaliła termin zajęć odróbczych, po czym usiadła obok mnie i kolegi Ł.
I wtedy pomyślałem, jak bardzo nasza zachodnia cywilizacja jest uniseks. Zupełne przeciwieństwo kobiet z Rosji czy Ukrainy, których styl nazwałbym hiperkobiecym. Zawsze spódnice, obcasy i żakiety, bluzeczki, niczego co trzeźwy mężczyzna byłby w stanie na siebie włożyć. Jeśli taka zhańbi się dżinsami, to już nie plecakiem. Tylko i wyłącznie torebka. Nawet nie biegają normalnie, tylko małymi krokami, wykonując specyficzne płynne ruchy dłońmi. Brak tylko krynolin i parasolki, żeby człowiek poczuł się jak podróżnik w czasie, który trafił do roku 1900.
Czas na pointę. Wejściówkę w bólach zaliczyliśmy, więc wzięliśmy się za tworzenie sieci MPLS. Dość czasochłonna robota. W pewnym momencie rozmowa schodzi na temat pytania. Stwierdzam, że doktor bardziej męczył ludzi z drugiego końca korytarza, a u nas był spokój. Kolega Ł. potwierdził i dodał na dowód, że zdobył od Białorusinki maila. Niemożliwe, pomyślałem. Byłem obok, zauważyłbym.
To się nazywa mocny zawodnik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz